Poniedziałkowe przypadkowe spotkanie roztrzaskało mnie w drobny mak... Zdecydowanie nie chciałam...
Opuszczone kąty halembskiego lasu są mroczne nawet szybko objechane rowerem potrafią obsypać plecy gęsią skórką. Przejechałam. wydostałam się na drugi jego koniec, ulubione miejsce odwiedzone i ten żal, że rozwalili naszą chudowską bramę, szybki trip przez makoszów do mojej siostry black i herbatka u Ciacha. I ta historia z spraszaniem haha mega ;)
Tydzień jak zwykle w biegu bo doba jest zdecydowanie za krótka.
W niedzielę przyjeżdża do nas ciotka z wujkiem na tydzień, w między czasie muszę w końcu się zmobilizować do nauki, napisać pierwszy rozdział licencjata, pojechać na rozliczenie miesiąca, a mi 3/4 dnia umyka przez paskudne godziny pracy :( koniec wakacji więc wróciłam na popołudniową zmianę, no nic trzeba się sprężyć i uciec stąd w ukochane wysokości n.p.m.