Staję na wadze, 63 kg. I czuję wielkie obrzydzenie. Do siebie, do swojego ciała. Zauważam boczki, grubsze uda, pulchniejsze policzki i tysiąc innych wprawiających mnie w niesmak niedoskonałości.
Dochodzę też do tego, jak duże skłonności mam do pieczywa. Świeżego masła. Kalorycznego sera. Podjadania. Drinków, "wyskoków na piwo" które kończą się całonocnym maratonem ze znajomymi + boczkami. A to jest najgorsze.
Od dwóch dni robię sobie odwyk od jedzenia. I wypadów. Odcięcie od otaczającego świata. Poranki z kakao, popołudnia z sokiem wielowarzywnym i gimnastyką i wieczór z książką. Jak tego mi brakowało!
Wyłączam telefon, TV, komputer i relaksuję się ciszą.
Czekam na efekt. Zmniejszenie wagi. Wymiarów. Wyimaginowaną perfekcję.
xxx