Kiedy ogarnia Cię przeszywający ból, nie do zniesienia. Kiedy wszystko milknie i słyszysz tylko swój własny głos, drżący nawet przy łapaniu oddechu i bicie serce, wzrastające z każdą sekundą. Z każdą sekundą tracisz siebie, kawałek po kawałku. Twój umysł ogarnia lęk, panicznie lękasz się prawdy, której wcale nie chciałeś usłyszeć. Zaczynasz rzygać wspomnieniami, nie tymi złymi, tymi najlepszymi. Powoli każdy kawałek Twojego ciała zaczyna drżeć, oczy zalewa ocean łez, uświadamiasz sobie, że nic tak cudownego już nie wróci. Walczysz sam ze sobą, ze świadomością, której wcale nie chcesz wierzyć. Krzyczysz i szarpiesz się sam ze sobą w zakamarkach własnej wyobraźni. Dlatego, że jesteś tylko żałosnym człowiekiem lękającym się pokazać swoje prawdziwe emocje. Każdego dnia pokazujesz jaki jesteś słaby, ukrywasz smutek w duszy i łzy w kącikach oczu, za teatralną maską. Wszystko traci sens, wszystko co miało jakiekolwiek znaczenie zaczyna irytować. Zatracasz się we wszechobecnym poczuciu własnego skurwysyństwa, zaczynasz napawać się własnym bólem, przyzwyczajasz się do tego wszystkiego. Zakochujesz się w cierpieniu, codziennie odbierasz taką dawkę, jakiej nigdy sobie nie wyobrażałeś. Po raz kolejny kolekcjonujesz dowody na swoją uporczywą słabość, geniuszu. Nie potrafisz nawet nic sobie zrobić, ciągle odbierasz jedynie ból psychiczny. Do tego dochodzi empatia, zaczynasz czuć jak bardzo ranisz bliskie sobie osoby. Lecz uporczywie obwiniasz się za wszelakie zło, pragniesz być potępiony. Pragniesz zniknąć i sądzisz, że to jedyne wyjście.
Kinniaaa ;*