Witajcie,
Nie pisałam nic, bo i nie było co pisać - mały rósł sobie spokojnie w hodowli. Ale w końcu w sobotę przyjechał do swojego nowego domu i jest już blisko mnie ;)
Nie licząc samego początku po wpakowaniu do przyczepy (wszedł bezproblemowo) transport był spokojny. Nowa stajnia jest wspaniała - ma naprawdę duży boks, świetne karmienie (oprócz owsa także granulat i kiszonka, które maluch ma powoli wprowadzane), olbrzymie pastwisko z wiatą, w tej chwili z sianem oraz cysterną z poidłem, towarzystwo trzech starszych wałachów. Ściółka - z góry siano, pod spodem trociny - wybierana codziennie praktycznie do zera.
Przyjechaliśmy w sobotę popołudniu, maluch spędził resztę dnia w boksie, odpoczywając po 8h trasie. Poczyściliśmy się, nastąpiła pierwsza próba pokazania poidła automatycznego i pojechałam odespać stresy ;)
W niedzielę, gdy przyjechałam, maluch już wietrzył zadek na padoku w towarzystwie dojrzałego wiekiem kolegi. Poszliśmy się do boksu poczyścić. Ponownie pokazałam maluchowi, że poidło syczy i tryska wodą, jak nacisnąć w nim język, na początku odskakiwał przy nalewaniu wody, pił bez problemu, gdy woda się nie nalewała. Po kilku powtórzeniach doszliśmy do etapu, że wkładał nos do poidła, gdy ja naciskalam ręką język. Gdy starałam się przycisnąć go jego nosem, wciąż jeszcze odskakiwał. Dziś popołudniu dalszy ciąg nauki.
Potem mały znów wrócił na pastwisko, tym razem już do docelowej grupy - siwek, z którym był rano, oraz dwa inne, spokojne, dojrzałe konie. Jednym z nich jest zimnokrwisty, potężny belg, który bardzo fajnie sobie z małym pogalopował, gdy chciał go obwąchać, a mały nie wiedział, o co chodzi i dawał dyla. Przyjęcie do stadka przeszło bez większych probkemów.
Zdjęcie już z docelowego pastwiska w domu.
Oficjalnie odnawiam pb i teraz już mogę pisać częściej