Siedziała patrząc w zaciągnięte firaną okno. W oczach miała łzy.
W dłoniach ściskała brazowa bluzę, którą miała na sobie tamtego wieczoru. Na jej rękawach zostały jeszcze plamy krwi. Jej krwi...
Tylko tyle... Czerwona plama na brazowym tle. To, co przypominało jej o tym, czego już nie ma.
Teraz był tylko żal i łzy, które nie chciały ustąpić z jej oczu. Ból, cierpienie i poczucie bezradności. Pustka, którą nic i nikt już nie wypełni. Nigdy.
Strach. Strach przed samotnością, przed przyszłością. Bo dla niej nie było przyszłości. Tylko szara codzienność, zwana teraźniejszaścią. I powracająca co noc przeszłość.
Wspomnienia, spychane zawsze gdzieś głęboko, odżywały wtedy, jak włączony powtórnie film. Obraz czysty, bez żadnych wad, ukazywał tylko chwile, które teraz zostaną niespełnionymi marzeniami. Marzeniami o tym, aby to, co było, powróciło. Tylko z nim. I nikim innym.
Tylko on był w jej marzeniach. W marzeniach od kilku lat. Te marzenia się spełniały. Do końca. Jak żadne inne.
Marzenia o bliskości, czułości, zrozumieniu. Marzenia o dotyku jego rąk i warg, marzenia o wyznaniach szeptanych cicho do jej ucha, w czasie, kiedy każdą cząstką siebie, czuła jego.
Te marzenia się spełniały. Jeden po drugim. Nieustannie. Jak w bajce. I to było piękne. Właśnie dla tych spełniających się wciąż marzeń, wstawała rano. Miała po co wstać. Chciała, pragnęła, musiała wstać! Dla niego.
On też wstawał tylko dla niej. Co rano.
Chciala smutno to ma.
Chociaz ja wole wesolo ;P