nie mam siły żyć. kurwa, jak można doprowadzać się do takiego stanu, a przede wszystkim - po co? zawsze myślałam, że jeśli dwoje ludzi się kocha, to bez względu na swoje wady, przyzwyczajenia etc. będą szczęśliwi. jednak chyba się tak nie da, zawsze jest jakieś "ale". nie da się dogodzić drugiej osobie na 200%. i czemu po tak długim czasie potrafią dostrzegać tylko to, co robią źle? już nawet te piękne chwile zostają przysłonięte przez porażki.
a idź w chuj z taką śmiercią.
edit:
stare zdjęcie, duży nos i dziwna ręka. <ok>