Kobieta powinna być tą małą, bezbronną istotą, która zawsze może znaleźć ukojenie i oparcie w ramionach mężczyzny. Nie wiem gdzie się to zapodziało. Może to przez ten pieprzony feminizm, może to te durne dążenie do równouprawnienia i faceci najnormalniej w świecie pogłupieli i nie wiedzą, gdzie jest ich miejsce. Może się nas boją, przez tą wszechobecną dominację i walkę kobiet o niewiadomo co. Nigdy nie byłam i nigdy nie będę za równouprawnieniem. I nie chodzi o to, że chciałabym przesiedzieć całe życie w domu piorąc, gotując i niańcząc gromadkę bachorów. Nie, nie chcę być niczyją utrzymanką i być w pełni zależna od czyjegoś widzimisię. Ja poprostu chciałabym, żeby facet wiedział, że kobietę czasami wręcz wypada zabrać na kolację, pocieszyć i pokazać, że to on jest tym, który ją obroni przed złem tego świata. Nawet jeżeli to nieprawda i to ona na codzień pełni rolę tej dominującej. Czasami trzeba też nią potrząsnąć i kazać oprzytomnieć. Związek jest ostoją, w której role powinny być takie, jakie od zawsze były. Facet jest facetem, a kobieta niestety tylko kobietą.
Jestem tradycjonalistką, moje podejście do życia jest bardzo często archaiczne a być może czasami trochę za dużo od innych wymagam. Ale sobie nie mam nic do zarzucenia, bo z siebie daję też dużo. Czasami za dużo, czasami za bardzo naiwnie i za to dostaję po dupie.
To takie smutne, że my, ta niby płeć słaba, często musimy wciągać portki i opiekować się innymi. A gdzie do cholery miejsce na bycie egoistką, taką nieszkodliwą dla nikogo. Tak żeby czasami zadbać tylko o siebie. I nie oczekiwać potem w zamian komplementów, bo od nich często już się odzwyczajamy.
I tak, wylewam swoje żale. Bo na codzień nie wszyscy chcą mnie słuchać, a niektórych sama z siebie poprostu nie chcę już zamęczać swoimi myślami. Jest źle, ale po cichu liczę na to, że znajdę w sobie jeszcze tą odrobinę siły, która pomoże mi się z tym uporać. Bo tak, ja też jestem tą małą dziewczynką, którą trzeba chwycić za rękę i odpowiednio poprowadzić.