waga powoli zaczyna spadać ale i tak ściska mnie w żołądku gdy myślę o jutrzejszym wypadzie nad wodę, bo przecież będę musiała się rozebrać, tak samo jak po weekendzie przez cały tydzień, a wcale nie jestem na to gotowa. mimo wszystko trochę emocji ze mnie zeszło, bo w nocy przepłakałam wystarczająco, by zasnąć ze zmęczenia. nadal jednak myślę pozytywnie, wiedząc, że nie mogę inaczej, by nigdzie nie utknąć.
śniadanie: omlet z dwóch jajek z dżemem truskawkowym
obiad: krem pomidorowy z grzankami, odrobina sałatki z kurczakiem
przekąska: wafle ryżowe z serkiem linessa i dżemem
kolacja: trochę malin, fasolka szparagowa
(troszkę przesadziłam)