Czasami wolę być sama w swoim bezkresie, spuścić minimalnie poprzeczkę, ponacinać sobie nogi by nieumiejętnie jej nieprzeskoczyć. Już nie wiem czy obłędem jest żyć, czy życie w obłędzie. Mordując staję się bezsennym. Nie zamykam oczu by nie marzyć, nie marzę by zatrzymać oddech. W rękach rozkruszam krede zwaną przyszłością, zdrapuję ze ściany plamy które narysowałam. Krew już bez wysiłku ulatnia się z resztek mej osoby, po której zostaje zgniłe ciało. Tlen z mego mózgu wyparował, w rozumie toksyny pozabijały myśli, oczy już dawno przydymione obolałym realizmem. Ze wstydu zamykam się w kartonie by z czasem poczuć smród mojego rozkładu psychicznego.
Mój komputer, bo nie wiem co innego, jest genialny!
Nadal nie mogę akceptować i dodawać komentarzy, ahoj ;]