To był długi miesiąc rzeczy "niewykonalnych", w ostateczności zakończonych. Z dwóch opcji wybrałam tą
determinującą, wykluczającą obojętny stosunek do rzeczy martwych, pech chciał, że ostatni mój krok był
krokiem ku totalnemu zagubieniu. Skutki eskapady? Kilka, wizualnych, słów w powietrze rzuconych. Moment
wyrozumiałości dla samej siebie, żyjąc samotnie wszystko zawdzięczamy samym sobie. W moim pokoju. W moim
pokoju w Łodzi nienawidzę tylko żółtych ścian, które zbyt mocno kłują w oczy i bałaganu, który w
perfidny sposób tworzą rozrzucone wszędzie kartki, książki i myśli. Poczułam się ostatnio fizyczno-
matematycznym geniuszem, choć płacę za to cenę niemałą i pielęgnuję swój łud szczęścia, który od zawsze
sprzyja mi w tych sprawach. Moje sny dobrze wiedzą, czego potrzebuję nawet pod pomarańczowym niebem. Co
godzinę odświeżałam stronę Czerwonych, z Egipcjaninem pożegnałam się szybko, Ukraińca nie strawię do
końca maja, kiedy spojrzę na swą dłoń i przeliczę szybko ile punktów brakło. Obecnie to chyba jedyny
element starego życia, trzymam się go kurczowo, gdy wszystko inne przelatuje mi przez palce. Mimo kilku
momentów, w którym miałam ochotę rzucić wszystko i udać się w jeden zakątek, który zawsze jest dla mnie
dostępny i zawsze na mnie czeka, to jestem pewna, że to właśnie moje miejsce, nie każdy w końcu wstaje
rano z łóżka z myślą, jak wiele może mnie dziś spotkać.