godzina 3.59 trwała dłużej niż inne. za każdym razem, kiedy patrzyłam na zegarek była za jeden czwarta. wyczekiwałam jakiejś ludzkiej godziny, żeby już móc wstać, skoro i tak nie chce mi się spać.
doszłam do wniosku, że najlepiej grają w radiu właśnie nocami. chociaż to broniło mnie przez nudą. absolutna mieszanka muzyki, anie w kółko to samo. wszyscy ciągle pierdolą, jakie to oryginalne ich stacje radiowe są!
bo co mogłam niby jeszcze robić? wszystkie foldery na komputerze ogarnięte i poselekcjonowane, na youtubie też się pogubiłam ze trzy razy, dwa filmy zaliczone.. niby totalna beztroska, i chill, i nie chce się umierać, a jednak poszłam do łóżka. czyżby potrzebna przerwa od.. od odpoczynku(?!).
leżę i wymyślam już wpis na poniedziałek. z towarzystwem kotów leżących tuż obok mojej głowy. już się jasno, o. a szkoda, księżyc taki śliczny był. chyba nawet pełnia, cnie? dziwię się, że mam całkiem chłodno w pokoju mimo faktu, że znajduje się on na poddaszu + na zewnątrz od paru dni temperatura dobija 30st. chyba serio odpuszczę sobie sen. zachce mi się spać zapewne o godzinie, o której wszyscy wstaną. kurwa, to chyba przez tą kawe wypitą o 12.. musze ją ograniczyć. aha i jutro muszę pokój ogarnąć. i torby rozpakować. i spakować na nowo.
cholera
nie wiem która juz godzina i nawet przecinkow nie chce mi sie robic i polskie znaki tez olewam
23.16 następnego dnia
w pokoju oczywiście syf, do za jeden czwarta jeszcze daleko, torby puste, radio wyłączone, dziwna ta poniedziałkowa beztroska.