Kraków w maju. I błękitnego nieba brak. Zniknęło. Wtedy wszystko wydaje się takie szare. Bardziej aniżeli w rzeczywistości.
Nadszedł już listopad, miesiąc wytężonej pracy, aby tylko do grudnia a potem to już z górki. I Mikołaj, święta, sylwester, nowy rok, idzie 17 wiosen, ferie, matury... I znów koniec. I wakacje i znów wrzesień. I tak w kółko.
Oby tylko się nie dać zmęczeniu, wydoić ostatkiem sił. Potop, potop, potop, potop, Grecja, Grecja, Grecja, z małymi wzmiankami mitozy, mejozy i chromosomów, troszkę niemieckiego, linqua latina, deutsch i pierwsza kapa (hm, przeczuwałam, że to będzie angol xD)
Żyje się dalej.
Kończę paczkę i zaczynam żyć bez papierka w gębie,
mam nadzieję że nowe postanowienie styczniowe wypali.
osiem osiem :*