"Carpe Diem" cz. 10
(kurde.. czemu taki tytuł? toż to się nawet opowiadania nie klei XD)
Klikajcie i komentujcie-to motywuje ;3
Myślałam, że Dominika będzie czekać w domu z trzęsącymi się rękami, że będzie czekać na wiadomość o tym, jak czuje się tata. Jednak jej nie było. W całym domu świeciło pustkami. Anki i stajennego też ani widu, ani słychu. Tylko było słuchać stukot kopyt koni, które siedziały w boksach.
Aleksa ze mną nie było. Na szczęście. Poszłam więc do Siwego. Mumin i Henke już spali.
-Co Siweczku? Wpuścisz mnie?
Weszłam do boksu leżącego siwego ogiera i sama położyłam się obok. Właściwie to na nim. Salvador cicho parskał, kiedy głaskałam go po łbie i dużych, mądrych oczach. Uświadomiłam sobie, że jeśli Królewiczowi by się coś stało, mogłabym tego nie wytrzymać. Może to głupie, ale prawdziwe.
-Wiesz Siwuniu. Czasami mam wrażenie, że jesteś człowiekiem, że specjalnie Cię tu zesłano na ziemię-dla mnie. Może jesteś tu po to, bym się nie załamywała? W ogóle głupio się czuję rozmawiając z Tobą, no bo... kto rozmawia w ten sposób z koniem, hmm? Zazwyczaj ludzie mówią swoim zwierzętom jakieś sekrety, ale nie użalają się nad życiem, jak to często robię ja. Z drugiej strony.. Tylko Tobie ufam. Tobie, Muminkowi i Henke. Jesteście taką odskocznią od rzeczywistości. Przy Was wszystko jest inne. Świat jest bardziej kolorowy-samotna łza spłynęła po moim policzku, skapując na sierść Siwego-Widzisz... moja mama, ona w ogóle się mną nie interesuje. Odkąd wyjechałam, nie raczyła nawet zadzwonić i zapytać się gdzie jestem, czy mam się gdzie podziać. Teraz tata jest w szpitalu. Dominiki nie ma. Zostałam sama. Jak zawsze. Zrobiło się tak szaro w moim życiu. Tylko wy... wy jesteście jedynym kolorem. Słońcem w moim życiu.
Długo jeszcze się tak użalałam. Nie miałam jednak ochoty wracać do domu, gdzie nie było taty, który jako jedyny mnie rozumiał.
Sen przyszedł szybko. Zasnęłam w boksie Salvadora.
Kiedy się obudziłam, było już jasno. Siwy radośnie szturchał mnie chrapami.
-Zuza!-usłyszałam wołanie.
-W stajni!-krzyknęłam, na co Siwy popatrzał na mnie jak na wariatkę.
-O matko. Jak ty wyglądasz?!-zaśmiał się Aleks.
-Jak Ci się coś nie podoba, to nie patrz. Nikt Ci nie karze!-oburzyłam się.
Poklepałam konia po szyi i przywitałam się z pozostałymi dwoma, po czym poszłam po paszę. Była niedziela, więc stajenny miał wolne.
Po 30 minutach, każdy koń miał pełny żłób.
W międzyczasie, kiedy konie się zajadały poszłam do domu, by wziąć prysznic.
-Możemy już jechać?!-spytałam zniecierpliwiona.
-Jasne. Wsiadaj do samochodu.
W szpitalu porozmawiałam chwile z lekarzem. Wyszło na to, że stan taty z godziny na godzinę się poprawia!
-Słyszałeś? Słyszałeś?!-rzuciłam się Aleksowi na szyję, kiedy tylko wyszliśmy z gabinetu.-Oj, sorki.-dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłam. Puściłam więc Aleksa i otrzepałam ubranie.
-Nie no, spoko. Nic się nie stało.
-Tato!-przytuliłam ojca, gdy tylko weszłam do jego sali.
-Zuzka.-przytulił mnie.-Jak w domu? Jak konie?
-Pytasz, jakby Cię tam tydzień nie było.-uśmiechnęłam się lekko-Wszystko dobrze. Koniuchy zdrowe, tylko Dominiki nie ma. Zostawiła tylko karteczkę Nie czekaj na mnie Zuu, nie wiem, kiedy wrócę.
-Spokojnie, wróci. Zapewne pojechała do rodziców.
-Ale dlaczego akurat w takim momencie, kiedy ty wylądowałeś w szpitalu. A tak gwoli ścisłości, jak to się stało.
-Pojechałem do znajomego. Potrzebował pomocy przy koniach. Wybraliśmy się w teren, jechałem na Stambucce, ten szalonej klaczy. No i stało się. Klacz wystrzeliła przed siebie jak poparzona. Spadłem przed nią po czym jeszcze mnie podeptała
-O matko! Jakim cudem... dobra mało ważne, bo się pobeczę i tyle z tego będzie.
-Oj Zuu, Zuu. Jeśli dobrze pójdzie, to w za tydzień będę w domu. Właściwie to za półtorej tygodnia.
-Jejku! To dobrze!
-Mhm, a jeśli Ci powiem, że będziesz mi musiała pomagać wstawać z łóżka, karmić mnie?
-Da radę.
-A jeśli musiałabyś mnie przewijać?-tata zaczął się śmiać.
-To może ty lepiej jeszcze tu poleż.-podniosłam ręce w akcie obrony i sama chichotałam.
Siedziałam tak z tatą jeszcze dobre kilka godzin. Około 13 powoli zaczęłam się zbierać.
-Dobra tatko. Ja będę spadać. Ktoś musi się tymi łobuzami zająć! Siwy pewnie robi sobie siestę. Mam nadzieję, że Mumin się tego od niego nie nauczy.
-Mumin? Kto to Mumin?
-Hah! Muminek to Cherotica.
-Zuza, jedziemy już?-zaczął Aleks.
-Zamknij się, z tatą rozmawiam. Nie widać? Jeśli chcesz to zaraz możesz pofruwać razem z ptakami.
-Okej, już sie nie odzywam. Do widzenia prze pana.-powiedział i wyszedł z sali.
Pożegnałam się z tatą i pojechaliśmy.
Oczywiście Dominiki jeszcze nie było. Poszłam więc do konie. Osiodłałam Cherotickę, a Henke wzięłam na dłuższy uwiąz do ręki. Salvador natomiast poszedł całkowicie luzem. Wiedziałam, że nie ucieknie.
Na początku szliśmy spokojnym stępem. Później zaczęło się szaleństwo! Mumin pokazała na co ją stać, oj pokazała. Nie dość, że skakała przez powalone pnie z ogromnym zapasem, to zasuwała jak totalna torpeda!
Zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem. Tu mogłam podziwiać przepiękny zachód słońca, przy swoich najukochańszych koniach.
-Mumin-klacz szybko podniosła głowę, na co ja wybuchłm głośnym śmiechem.-No co gniadoszko?-zapytałam kiedy podeszła do mnie i zaczeła trącać.
W końcu wskoczyłam na grzbiet Muminka, (która był wygodna jak fotel w porównaniu z wybijającymi Henke i Siwym) i pojechaliśmy do domu.
I jak, może być? podoba się ? :)