Wrzesień i październik były moimi najlepszymi miesiącami pod każdym względem. Zdecydownie było fantastycznie. Królowe nocy to było nasze motto. Teraz te wszystkie miejsca wysuszyły ekscytację, oczywiście nie do końca ale to ciągle nie to samo.
Listopad i grudzień były miesiącami których zbytnio nie pamiętam, jak przez mgłę. Wszystkie poranki tych dwóch miesięcy to był jeden wielki kac.
Styczeń rozpoczął się burzliwie, i tak samo skończył. Ta burza wciąż we mnie siedzi ale póki co ją uspokoiłam. Motywem przewodnim tego miesiąca była cytrynówka, do tej pory mam jedną butelkę w pokoju.
Hmm.. mamy luty, obkuj buty. Czy jakoś tak. Luty jest miesiącem śmiechu i upojeń działkowych. Ten miesiąc trochę przypomina mi wrzesień i październik, na razie tylko trochę.
Ostatni weekend był niesamowity, ten weekend zapowiada się hm.. po prostu się zapowiada.
3h fimlu, z czego 1h płakania + miliard kalorii + wyssało ze mnie wszystkie siły na zumbie. ach.. Sojowa :*
Nie wiem skąd, po ile i na ile, ale szczęście psuje mi głowę. Aha - i kocham disco polo :)