wiedziałam że tak będzie.
intuicja mnie nie zawiodła.
właściwie myślę, że to koniec.
nie ma to jak być z muzykiem.
kurwa.
jestem sama.
jeszcze się łudzę, ale to co było zapewne nie wróci.
i dziękuję 2m facetom, którzy mnie zgarnęli na początku
i wzięli na piwo (tak, tak, skład Clairvoyantu)
potem już po,
dziękuję Uli i Gupkowi,
którzy nie dali mi wracać samej i odprowadzili mnie praktycznie pod dom.
I te zapewnienia Gupka (spejalisty znającego K. 5 lat),
że "On" wcale tak nie myśli, tylko był pijany.
nie mam już tej nitki.
wszyscy przestaną ją wiązać z anoreksją.
kurwa.
wszystko czego potrzebuję to wino i przyjaciele.
nie, potrzebuję
RZEKI WINA...
edit.
nie poddaję się tak łatwo.
i nawet przeszła mi ochota na najebanie się do nieprzytomności.
dziękuję friendsom za pomoc w rozkminieniu co dalej.