"- Wiedziałam wyszeptałam, składając delikatny pocałunek na jego wargach wiedziałam, że to jesteś ty. Ty i nikt inny.
- Ale skąd?
- Bo nie było cię westchnęłam nie było cię i to bolało. Teraz nie czuję już bólu."
Bronię się czym tylko mogę, żeby nie zwariować, nie chcę stracić zmysłow i patrzeć wciąż trzeźwo, ale ból otumania mózg i nie pozwala jasno myśleć, chce mnie porwać w świat zakręconych sznurów, które coraz ciaśniej zaciskają się na szyi.
I tylko pragnę, żeby ten ból nie błyszczał w moich oczach, gdy jestem z bliskimi. Chwile z nimi powinny być wyzwoleniem od cierpienia, powinny koić moje zszargane nerwy. Tymczasem ból zasypia na chwilę, by potem kreować koszmary za lustrem moich powiek.
Boję się o tym mówić, boję się podzielić z kimś moim cierpieniem. To stało się już częścią mnie, czasem nawet największe szczęście może nagle zostać zmiecione z powierzchni ziemii, gdy tylko ból otworzy oczy i zaśmieje się donośnym rechotem. Znów splunie mi w twarz i weźmie w swoje ramiona, kopnie w brzuch i pocałuje w czoło.
Ból, mój ukochany oprawca. Syndrom sztokholmski.