Tej nocy śnię o mrocznych miejscach, białych, zimnych podłogach i szarych ścianach.
Zaraz po przebudzeniu nawiedzają mnie nowe marzenia, osnute jeszcze mgłą poranka, ale sprawiajace, że postrzegam dzień przez ich pryzmat. Jak dobrze, że mogę je zapamiętać. Jak dobrze, że nie znam przyszłości. One by mnie ich pozbawiła. Przecieram zaspane oczy, uwalniam włosy z warkocza. Stawiam stopy na chłodnej podłodze, a ona jest łącznikiem z rzeczywistością. To był tylko sen. ,,-Możesz odetchnąć, mała'' - mówi moja podświadomość. Więc dlaczego moje oczy, czarne jak węgle, nagle się szklą? A takich chwilach chciałabym się nigdy nie obudzić.
Nienawidzę tego uczucia każdego poranka. Ale jednak codziennie uporczywie wstaję, bo ta sama wyobraźnia, która tworzy te obrazy - ta sama wyobraźnia - daje nadzieję. A ona wpada jak łuna przez oszkole drzwi, mokra od rosy, czeka na zaproszenie do domu. Witam słońce.
Schodzę po schodach, cisza mnie nie zabija. Już niedługo, myślę sobie, już niedługo czasu do tej godziny, w której wreszcie wypada iść spać.