Trzasnęło, błysnęło, gruchnęło i nadciąga nowe, doskonałe, inne od zawsze. Zakurzyłam pisanie przez ostatnie dwa lata, za mało do powiedzenia było, żeby ten stan zawieszenia w utopijnej rzeczywistości ogarnąć.
Gdzie nie popatrzysz, wszystko jest ponownie, znowu, again, wszystko już było, wszystko zalatuje odorkiem powtarzalności, banalności, codzienności. Jeżdżąc po moim szarym i smutnym jak pizda mieście, wkręciłam się w szprychy braku weny. Kiedyś będzie łatwiej, moi mili. Ludzie to kurwy. Pieprzona, zabita dechami dziura w dupie z rzeszą zasrańców i brakiem czegokolwiek. Wszystko to stoi w miejscu i ani myśli się zmienić.