ok nie mam zdjęć. :D
zastanawiałam się ostatnio jak jest lepiej. biec z przerwami na oddech czy miarowo iść popadając w rutyne. być samotnym indywiduum na szczycie czy "pospolitym zjadaczem chleba i kaszy jaglanej" wraz z przyjaciółmi.
ostatnia klasa. dwa miechy do matury. nie, skądże, wcale się nie stresuję. jasne, ze mną wszystko ok. nie, dziękuję, nie jestem głodna. tak, podlałam kaktusy. owszem, wychodzę dzisiaj, nie wiem kiedy wrócę. niedobrze mi, chyba zaraz zwymiotuję.
nie wiem, czy to mnie wzmacnia czy zabija. mówią, że tak trzeba. że zanim będzie dobrze, musisz robić coś wbrew sobie. musisz źle spać, marznąć i rozwiązywać te przykłady. musisz pisać o literackich diabłach i rano dopijać zimna herbatę, bo gorącej nie zdążysz zaparzyć. musisz czytać amatorskie wypowiedzi o błahostkach i czynić z nich arcydzieła. musisz wiedzieć. i musisz mieć czas. i nie możesz myśleć bo nie masz na to czasu, ale myślisz, więc nie masz na nic czasu...
I nie wiesz, czy to on czy nie on. nigdy nie wiesz na pewno. i nie wiesz, czy chcesz, czy nie chcesz. czy umiesz, czy dasz radę. czy on chce. nie wiesz. i ja nie wiem.
aa i już po zimie. nie nacieszyłam się śniegiem. to jest właśnie dowód na to, ze każdy dzień trzeba wykorzystać do maksimum. tak, lepiej jest biec.
http://www.youtube.com/watch?v=rsm31_1hWXs&list=PL2590C8750CCBE231 GENIUS ! :)