nawet jakby mi popękały żyły to moje życie nigdy nie będzie idealnie poukładane. zawsze coś trzeba zrobić, głowa nigdy nie będzie spokojna. jak z facetem jest ok to wali się w domu. jak w domu jest ok to wali się na uczelni. zero wytchnienia. ale czy nie po to jestem stworzona? czy to nie jest właśnie mój sens istnienia? czy to nie jest w ogóle jego sens? żeby mieć cel, marzenia i wypruwać sobie flaki, żeby to się spełniło. bo innego sensu nie widzę, inaczej można zwariować, więc ja nie wariuje.