No cóż... jestem trochę do tyłu :( ale dzisieszy dzień mógłby się liczyć za dwa :)
w ostatnim wpisie niepotrzebnie się zdenerwowałam.
ten pierdzielony esej doprowadzał mnie do granicy szaleńtwa, ale wczoraj udało mi się napisać to gunwo. poprzepraszam za słownictwo, ale doszłam do wniosku, że już nawet wolę zakuwać, niż pisać jakieś naukowe bzdety.
dlaczego dzisiejszy dzień za dwa?
bo wczoraj się wyspałam i dzisiaj też się wyspałam, w końcu.
bo cały weekend siedzę w domu i dzisiaj udaje mi się nie marnować czasu!
na śniadanie zrobiłam sobie własną, domową latte i z cremy zrobiło mi się serduszko :)
poza tym wróciłam do jedzenia. jem mniej więcej 2-3 małe posiłki dziennie i czuję się trochę lepiej.
w piątek nawżerałam się frytek i obżdryngoliłam czekoladowego szejka w maku, mój żołądek słabo to wczoraj znosił.
poza tym dzisiaj nadrabiam zaległości, powoli wychodzę na prostą z planowaniem kolejnych zadań na najbliższy tydzień.
no i mimo nawału roboty udało mi się spędzić trochę czasu w kuchni!
pyszne śniadanie, zupa z porów, babeczki marchewkowo-jabłkowe i pasta paprykowo tuńczykowa.
mam nadzieję, że zachęci mnie to do jedzenia :) w życiu bym się nie spodziewała, że JA będę musiała przymuszać się do jedzenia.
ech ech, no i tak. także tego.
aaa, no i zaczęłam się uczyć włoskiego! mam nadzieję, że za parę miesięcy marzenie będzie można odchaczyć na liście, jako SPEŁNIONE :)
ADIOS MUCZACZOS :)