Czasami zamykam oczy i myślę o tym jak bardzo nie rozumiem świata.
Wciąż za czymś gonimy, pragniemy tego co nie jest nam dane, kłamiemy, ranimy, kochamy...
Niszczymy się sami nawzajem.
Nie każdy z nas ma w życiu łatwo. Niektórzy już na starcie mają pod górkę, ale tak naprawdę to oni są w stanie osiągnąć więcej.
Gdy byłam mała, miałam wszystko. Przyznaję się do tego. Byłam okropnie rozpieszczona, a zarazem strasznie krucha. Miałam małą grupkę przyjaciół z którmi się bawiłam. Inni nie byli mi potrzebni.
Potem wiele się zmieniło.
Z bogatej rozpieszczonej księżniczki, w krótkim czasie musiałam stać się odporną na życie i ludzi wojowniczką. Aktorką wiecznie gotową do gry.
Na początku było ciężko. Nienawidziłam tego, że musiałam porzucić przyjaciół i wyjechać. Brakowało nam pieniędzy. Mówią, że przez dwa tygodnie można przeżyć bez jedzenia, a tydzień bez wody. Ale prawda jest taka, że już po dwóch, czy trzech dniach bez jedzenia czułam jak zżeram się od środka.
Zimą często marzłam, bo nie było czym ogrzać domu. Domu, który wtedy wyglądał dla mnie jak ruina.
Widziałam ciągłe kłotnie rodziców. Strach wymalowany w oczach mamy, gdy zostawałyśmy same.
Ale nigdy nie powiedziałam słowa. Ani razu się nie sprzeciwiłam. Nie powiedziałam jak bardzo źle mi było.
Działo się tak wiele razy.
Z czasem nauczyłam się jak przetrwać, bo inaczej nie można tego nazwać. Nauczyłam się rozpalać ogień, przygotowywać ziemię pod ogródek, murować domy, tynkować, kłaść płytki, pracować u ludzi i rozmawiać z nimi tak by byli z wykonanej pracy zadowoleni.
Życie nauczyło mnie kłamać. Mówić rzeczy, które inni chcieliby usłyszeć. Uśmiechać się mimo, że w duszy chce się płakać.
To mnie wzmocniło.
Ale i osłabiło.
Nauczyłam się znosić przeszkody fizyczne. Ból, głód, pragnienie czy chłód. Wytrzymam teraz wiele. Jednak... Przez te wszystkie lata straciłam wiele odporności psychicznej. Dawniej drwiąca z innych, teraz sama byłam ofiarą. Ofiarą samej siebie.
Życie zmusiło mnie do wycofania z życia, którym powinnam żyć. Zamiast baztroski i zabawy los zaserwował mi gorzki ból, pracę i samotność.
Byłam zbyt "inna" od raszty już na samym początku. Od razu mnie odrzucili i szykanowali. Byłam środkiem wyzwisk, głupich zabaw i ogólnej radości innych. Byłam ich pajacem. Marionetką, która nigdy nic nie powie. I tak było. Owszem. Czasem powiedziałam coś nauczycielom, wtedy jednak było gorzej. "Ustawiali" mnie, bym nikomu nie paplała.
Nauczyłam się i tej zasamy. Trzymania buzi na kłódkę.
Tłumiłam w sobie ból, strach, gniew, nienawiść i zwykłą nadzieję na lepsze jutro przez 5 lat. Niszcząc sobie z dnia na dzień psychikę. Niszcząc samą siebie i czyniąc się kruchą. Bolało.
Często w nocy płakałam wciskając twarz w poduszkę, by nikt nie słyszał. Nie chciałam żeby rodzice się martwili. I tak mieli za dużo problemów.
Już wtedy ukształtowała się spora cześć moich poglądów.
Wszyskie dzieci wokół wierzyły w Boga, bo tak im kazano.
A ja?
Ja znałam każdą modlitwę na pamięć bezbłędnie. Każdego wieczoru leżąc w łóżku modliłam się błagając Go, by nam pomógł.
Ale tego nie robił, więc i ja przestałam o niego dbać. Dla mnie nie był dobry, był wybredny.
Wtedy zaczęłam czytać. Otwierałam się na nowe wierzenia, opowieści, mity i historie.
Zrozumiałam, że to wszystko musi być prawdą chociaż w małej części.
Więc wierzyłam. I wierzę do tej pory w każdą religię, opowieść, mit czy podanie po trochu.
Ale Bóg był dla mnie kimś, kto może i stworzył świat, ale nie opiekowął się nim.
Kilka lat później znalazłam na to określenie w podręczniku do historii.
Deistka.
Jesetem Deistką. I mimo, że chodzę na religię, to... Wiele moich poglądów zupełnie nie zgadza się z wiarą. Ale chyba tak już jest? Reguły i zasady stworzono by je łamać.
Mój umysł, moja dusza, przekonania, ciało, pranienia, uczucia i prawda toczą walkę każdego dnia.
Moje życie jest wojną. A ja muszę ją wygrać inaczej przegram juz na zawsze.