która choruje razem z Marcinem.
I nie, nie jesteśmy podobne.
Cholernie boję się jutra! Że coś wyjdzie nie tak, że nie będę mogła się przenieść,
A jak to będzie ok, to że z miejsca będę musiała zapłacić całą kwotę, której hm...
najzwyczajniej w świecie nie mam.
A wypłata czeka mnie dopiero ... za 123 przepracowane godziny. Więc za mniej więcej miesiąc.
Brzydko mówiąc sram żarem. I to fest.
Choroba jak choroba - postępuje w zaskakującym tempie.
Zamiast siedzieć i uczyć się na poprawkę z etyki na jutro i na koło z angielskiego, tonę w morzu chusteczek higienicznych i oceanie myśli na temat dnia jutrzejszego.
I złoszczę się, sama na siebie. Za to, że zostawiłam wszystko na wieczór. I oprócz tego, że jestem na skraju wyczerpania, nie wiem, za co się zabrać.