Niby został jeden dzień i w sumie nikt by nie pomyślał, że nim ten ostatni dzień się rozpocznie zdarza sie nieprzyjemne sytuacje. Niby to takie małe "tylko"... które zbiera się od wielu miesięcy. Wraca za każdym razem z większą siłą i za każdym razem jest lekcewazone i zamiatane pod dywan.
Na litosc Boską, tylko ze ów dywan nie est jakas studnia bez dna, nie da sie pod niego w nieskonczonosc pakowac czegos, co co chwile wychodzi, co raz wieksze i ciezsze!
Na dodatek gwozdziem do trumienki stal sie fakt, ze cos co powtarzasz jako jakas mantrę, coś na co zwracasz od dawna ciagle uwage i probujesz to wbic do czyichs glow, nagle okazuje sie, ze to nie jakies twoje wymysły, ze to nie fikcja, ze to nie twoje rozżalone serce domaga sie uwagi, bo nagle po takim czasie szukasz rozwiazania problemu w internecie, ktory przepelniony jest artykulami od MĄDRYCH ludzi, ktorzy ukonczyli studia, sa psychologami, psychiatrami, lekarzami i innymi takimi magistrami, ktorzy mowia to samo, co ty wczesniej probowales czlowieku wpoic innym do glow, a co plynelo z twojego serca, z twojego rozumu, z twoich obserwacji...a nie z podreczników...
Zastanawiam sie teraz, czy gdybym wtedy poszukala rozwiazania problemu i gdybym wtedy znalalza te wszystkie potwierdzenia mojej tezy i moich obaw, gloszone przez lekarzy i psychologow, czy to by cos dało??
Czy zdanie uczonych poparte wieloletnimi badaniami, mialo by wieksza sile przebicia od zdania matki? Od mojego zdania?
Mysle, ze niepotrzebnie zadaje te pytanie.
Kiedy do najblizszych twych osob nie docierają twoje prośby, twoje sugestie dotyczace zycia, twoje wołanie o pomoc...
To nie dotrze do nich tym bardziej jakis psychologiczny bełkot lekarzy.
Czasem w tłumie ludzi czujemy sie tacy samotni...