Przychodzisz znikąd, tak niespodziewanie, nieproszony. Nienawidzę cię za to w jaki sposób unicestwiasz coś co odbudować najtrudniej. Przenikasz całe moje ciało, całą duszę. Z szyderczym uśmiechem zabierasz kawałek po kawałku. Niszczysz mnie i odchodzisz. Na ile odejdziesz tym razem, a może w ogóle nie będziesz chciał odejść? Tak mi dobrze było kiedy zniknąłęś. Wiem, nie znikniesz nigdy na zawsze, lecz proszę zniknij znów na tak długi czas. Daj mi się zregenerować byś po raz kolejny mał satysfakcje ze zniszczenia.