Wreszcie dostałem to czego tak bardzo i długo pragnąłem, jeśli chodzi o kwestię zawodową.
Dostałem i w życiu nie spodziewałem się, że będzie się to wiązać z tak dużym stresem, z którym sobie nie radzę.
Pomaga mi alkhol, a przynajmniej tak sobie usprawiedliwiam sięganie po niego. Zacząłem do tego znowu palić fajki.
Krok w przód, dwa kroki w tył.
Uczucia we mnie więdną, stałem sie wulgarny i brutalny w rozmowach. Jakaś cząstka mnie wewnątrz znów umiera, jak po kolejnym nieudanym związku.
Ktoś mi coś zabiera odchodząc - ze sobą.
Dziś odbieram sobie sam i już utraconego tchu, myśli, emocji złapać nie mogę.
"Boże, żebym tylko na starość nie był zgorzkniały" - powtarzam sobie.
Są też pozytywne wieści. Wakacje się udały, chociaż z rozjebaną nogą.
"How dare you torn me?! How dare you torn the sky?!"