Za wczoraj.
Żora porównał szpital do więzienia. Stwierdził, że mamy się lepiej, bo nie jesteśmy zamknięci na sali, nie ma samych facetów wokół i nawet do żyły dają za darmo.
A wiecie, że to cudowne uczucie, mieć klasę, w której znają Pink Floyd? Dotąd byłem przyzwyczajony do totalnych ignorantów...
Dzisiaj i jutro ostatnie wolne dni. W sobotę robię dwa wypracowania z biologii. W niedzielę kuję choroby na biologię. W poniedziałek siedzę nad słówkami na angielskimi. We wtorek kwiczę przy zasadach dynamiki Newtona z fizyki i zaległej cytologii z biologii. Środę póki co mam wolną, ale termin na zaległe funkcje trygonometryczne z matematyki ustalimy chyba na czwartek, więc można już powiedzieć, że w środę też się będę katować... Ale nie! Przecież w czwartek jest znowu jakieś gówno z angielskiego, więc w środę i tak siedze przy książkach! W czwartek będę ślęczał nad wiązaniami z chemii, których graficznej formy zapisu absolutnie nie kapuję. W piątek troszkę odpocznę, w sobotę chyba zajmę się Herbertem, bo termin został znów zmieniony. W niedzielę spędzę, jak to zwykle z historią bywa, cały dzień na wtłaczaniu sobie do głowy starożytnej Grecji. W poniedziałek będę się opieprzał... jeśli do tego czasu nie będzie niczego ustalonego na wtorek, a chyba z angielskiego się znów coś szykuje. We wtorek kolejny raz będę się pocił przy biologii, tym razem - wirusy i bakterie. W środę będzie troszkę lżej - nauka na sprawdzian z PO z trzymiesięcznego materiału. Czwartek póki co wolny, ale może zdąży się coś pojawić z, dajmy na to, informatyki, bo ocen jakoś mało...
Nienawidzę końców semestrów.
A teraz już pędzę, już mnie rwie do odpisywania lekcji i robienia tabelki z biologii.