udajemy to szczeście
przeżeramy się do granic możliwość do rozpuku do kości
bo czemu nie?
zapadamy się pod siebie pod ziemię pod piekło, które znamy coraz niżej
i sama nie wiem, czy szukamy kogoś kto nas uratuje
ileż można szukać, dwadzieścia trzy lata?
kolejne dziesieć? i dziesięć? i jeszcze
nie wierzymy w przeznaczenie, płacząc nad za zimną kawą nad ranem, ostrożnie żeby nie zmyć tego tuszu
nie był taki tani
nie był taki tandetny jak cała Ty jak wszystko to co udajesz,
unikamy tych spojrzeń, wgapiając się w pustkę
sama już nie wiem, czy to ma sens, na ile starcza sił a na ile duszę twarz w poduszce w nocy żebyś nie usłyszała jak wyje, jak uaktywnia się mój wewnętrzny wilk, który chciałby wyć i skomleć całą długą noc, całą noc tej długiej samotności
nie, już nie tęsknię za tobą. za nikim nie tęsknie, za nim też (jakbyś pytała, a pewnie chciałabyś zapytać). chciałałabyś? czasem myślę, że tak. czasem wolę wyobrażać sobie, że byś chciała. czasem lubię wyobrażać sobie, że jesteś a później z nienacka dopada mnie, że wiem. że Ciebie nie ma, choć coś w głowie mówi, mi że gdzieś mogłabym Ciebie odnaleźć, życzącą mi jak najlepiej.
nie zrozum mnie źle, nic się nie zmieniło
nadal gnijemy od środka,
jak ten kwiat mojego brata, którego za dużo podlewał. bo nie wiedział.
a czasem zbyt dużo to też niedobrze. niedobrze wiesz?
najgorsze, że wiesz.
najgorsze, że ja wiem, że wiesz