W niedziele z Rafałem, mrożona kawa, rzeczka.. i rozstajemy się na 2 tygodnie. Z jednej strony zajebiście.. z drugiej trochę
mniej.;P Tak więc po południu tata nas zawiózł do Krakwa, biegaliśmy w poszukiwaniu łazieni, w poszukiwaniu peronu, aż
w końcu ostatni raz pomachaliśmy mu na pożegnanie i w drogę.;) Sweet focie w przedziale, bo miałyśmy lustra z obu
stron (z tej przyczyny, że są głupsze niż głupie to ich nie dodałam), ale to tylko na początku miałyśmy taki luksus, że
mogłyśmy robić głupie zdjęcia. (a nawet rozprostować nogi!). Później 6 kolejnychosób zaszczyciło nas swoją obecnością.
(i nie, nie byli to fajni chłopcy- wbrew naszym oczekiwaniom). Cała rodzinka.. byli dość 'puszyści' i ciągle jedli i jeeeeedli..
cieszę się, że mogę teraz leżeć tutaj, pisać i nie zostałam zjednona razem z tymi wszystkimi kotletami, cukierkami i
wszystkim. :D Spać nie mogłam w ogóle (trudn spać, kiedy ciągle sprawdzają bilety, lub ewentalnie o 4 rano ktoś zaświeca
światło i zaczyna jeść obiad...), także słuchałam muzyki. Niestety śpiewać też nie mogłam. Swoją drogą ciekawe jak by
zareagowali gdybym na głos zaczęła śpiewać 'punki, skiny skur**syny..." :D Kniec końców, pożegnałyśmy się serdecznie
i przepchnęłyśmy przez tłum ludzi stojących na przejściu, coby stanąć w końcu na ziemi, odetchnąć... i nieść te cholernie
ciężki torby. Chociaż spotkała mnie miła niespodzianka już na starcie- jakiś Pan słysząc i widząc, że nie daje sobie rady z tą
torbą wziął ją ode mnie i miałam spokój. Kolejny Pan zaprowadził nas na dworzec autobusowy. Co za mili ludzie...;)
Następnie powłóczyłyśmy się tymi cholernymi autobusami aż w końcu dotarłyśmy do celu. KOŁACZ! Obowiązkowo
kawa! Do tego jakieś śniadanko i zaczełyśmy zwiedzanie okolicy, licząc na spotkanie czegoś (kogoś) ciekawego. ;)
Ostatecznie nikogo nie spotkałyśmy, a drodze nad jezioro zabłądziłyśmy w lesie i po 2 godzinach chodzenia i szukania
jeziora wróciłyśmy na obiad. Po obiedzie kolejna próba, tym razem aparat w dłoń i z determinacją poszłysmy przed siebie.
Rozwidlenie dróg (które niesamowicie często tutaj spotykamy, jak na złość). Najpierw zbadałyśmy drogę w prawo- nie ma
jeziora, potem w lewo- to samo, a z naszym szczęściem dopiero ta na prosta okazała się dobra. ;) Także photo, photo,
photo... normalka. ;) Jezioro nas oczarowało i nic dziwnego. A radość była ogromna, zwłasza po tak długioch błądzeniach
wszędzie...:D Wieczorkiem rekreacyjnie wskoczyłyśmy na rowery i jeździłyśmy po tym zadupiu...:D To jest najlepsze, że
można jechać środkiem drogi głównej bez obaw , że samochód wjedzie Ci w tyłek, bo tutaj NIC nie jeździ. (no prawie nic..
:P). Tym razem szukałyśmy boiska sportowego. I jak pewnie wszyscy się już spodziewają- nie znalazłyśmy.. :D haha.
Udało mi się jedynie po drodzę rozwalić nogę. A jak mnie Wojtek pociesza? "Nie przejmuj się, to dopiero początek..;)" i
wykrakał. Ale to już w kolejnej notce...:> Wieczorem dorwałam się do telefonu i z moim przegadaliśmy 1,5 godziny.. Bijemy
rekordy.;) "jest szyszka, jest impreza.." ;) (Ad.4). Ostatecznie po całej nieprzespanej nocy niedziela/poniedziałek, przez
tego głupka w nocy z poniedziałku na wtorek poszłam spać dopiero po północy. Ahh te darmowe minuty.;)
także tego.. odpoczywamy. Buziaczki przesłam i lecę. ;)