Czy można zakochać się na zabój w osobie, która do nas nie pasuje?
Czy serce może się mylić?
Od przedszkola wmawiają nam, biednym księżniczkom na ziarnkach grochu, że trzeba iść za głosem serca.
A jeśli serce gówno wie?
Może serce wybiera tego, kto się nawinie, pierwszy lepszy, ale w odpowiednim czasie i miejscu?
Czy serce robi selekcję?
Patrzę na tego, w którym jestem tak zakochana, że brak mi tchu i pomimo całej jego cudowności widzę, jak wiele rzeczy nas dzieli.
Jakby łączyło nas tylko to uczucie, ale tak wielkie, że pragniemy zmienić dla niego całe nasze życie.
Ale czy warto poświęcić wszystko dla jednej osoby?
Jak daleko można się w tym zatracić?
Uwielbiamy się.
Nie potrafimy zaspokoić oczu własnym widokiem, możemy godzinami patrzeć na siebie w okienku skype'a.
I robić tysiące zdjęć, żeby mieć siebie na potem.
Ale skąd mogę wiedzieć, że jak cała ta euforia zniknie - wciąż będę chciała przy nim być bez względu na wszystko?
Czy serce wybiera tego, który będzie ze mną bez względu na okoliczności?
Czy serce wybiera tego, który pasuje do nas psychicznie, fizycznie i ma podobne plany na przyszłość?
A może to po prostu rosyjska ruletka - Ty się zakochasz w niej, a ona w nim?
Czy w związku z tym powinniśmy w pewnym momencie otrząsnąć się z zakochania, usiąść i trzeźwo sporządzić listę: co nas łączy, a co dzieli?
A może brnąć w to "no matter what", bo przecież trzeba iść za głosem serca?
Mnie z X, oprócz uczucia łączą 3 rzeczy.
A dzieli morze przeciwności losu i ocean innego podejścia do życia.
Czy można przejść przez te Wielkie Wody na drugą stronę, bez okaleczenia uczucia?