W końcu Monika załatwiła sobie kask!
Może i jest brzydki, niepraktyczny, ale za to bez atestu.
Dzięki temu udało nam się w końcu dojechać do wiatraków :D :D :D
Przy okazji rzuciłem okiem na swój były "zakład pracy" - tartak. Wspomnienia wróciły :P
Po wysłaniu zdjęcia (tartaku) Marcinowi, nagle przypomniał sobie, że kocha Hutę :]
Nie zabawiliśmy tam długo, musiałem zdupcać do roboty na noc.
Pierwszy raz w życiu jechałem z pasażerem.
Co dziwne - wróciliśmy cali i zdrowi :D
Nie ma się co oszukiwać: filigramowa masa pasażera, kierowcy jak i całego pojazdu - działały na korzyść.
Przedwczoraj postanowiłem jednak pobiegać.
Wyjątkowo nic mnie nie bolało i zapowiadał się całkiem dobry wynik.
Niestety musiałem zważać na moją współtowarzyszkę - Klarę.
Trochę latek ma, szczeniakiem już nie jest.
I tak jestem z nas dumny, bo zrobiliśmy równiutkie sześć kilosów po polach.
Nie mniej jednak widać upływający czas po Sierściuchu.
Nie dała rady dojść do domu bez przerwy, położyła mi się dosłownie dwadzieścia metrów przed domem :P
Mógłbym wspomnieć i o Monice, skoro jesteśmy już przy tematcie bieganie, ale w sumie...
Ma własnego Photobloga - jak będzie chciała, sama coś napisze :)
Dziś w planach klata, klateczka, klateczunia.
Raczej dalej systemem 8x8.
Raczej piwnica.
Pewnie miałem Wam o czymś ważnym powiedzieć, ale jako ponockowy gbur - jak zwykle zapomniałem.
Udanego weekendu, nie zmoknijcie za bardzo :]