mimo że teraz każdego dnia bliżej mi do stąpającego twardo na ziemi inżyniera, to jednak kocham pisać te swoje pierdółki, a w szczególności kocham je czytać po 3 latach, śmiejąc się do rozpuku z tego, jak bardzo potrafią się zmienić nastolatki w tak krótkim czasie. never mind
w życiu chodzi o to, aby być w mediolaaaaaaanie.
albo postawić wszystko na jedną kartę. a jeśli nawet nie tak, to zaryzykować. i każdego dnia szczerze i wprost mówić mówić mówić, może nie wszystko, co w duszy gra, bo przecież dookoła są NIELETNI (pozdro Ania ;d), ale tę wyuzdaną większość.
żeby ryzykować trzeba mieć przy sobie tych, którzy powiedzą ci, że ryzyko jest dobre. pf, chociaż wcale tak nie myślą. ale wiedzą, że wszystko, co w pojedynkę jest nieosiągalne, we dwoje jest już całkiem prostym przedsięwzięciem.
trudno mi opisać, to co, czuję ostatnimi miesiącami. jestem trochę roztargniona i rozmarzona, jednocześnie zalatana, bo ganiają mnie rzuty parteru i inwentaryzacje zakrapiane dowolnym płaskim sratyttatym, trochę tęsknię, jednak tymi nocami niedzielno-poniedziałkowymi, gdy nie mogę spać do 3-4 nad ranem, cały czas o czymś intensywnie myślę i nie daje mi to spokoju. kiedyś w końcu rozwikłam tę zagadkę, którą podrzucili nam faceci, a może na odwrót, może my podrzuciłyśmy ją im.
2011. trochę głupio brzmi. finisz na trasie ku końcu świata. w każdym razie sylwester był inny, niesylwestrowy, z masą świetnych filozofii, niepodbitym łóżkiem i herbatką z rumem, jak na piratkę przystało; była LHH, ale tak naprawdę każdy mógł się stać HH, linie się poblokowały a moje kochane ziomki planowały dotrzeć do nas z kortowa na stopa ;p gratuluję pomysłu!!!!
wszystkiego dobrego, szczególnie tym, których ze mną nie było, bo reszcie wygadałam, co mi leży na sercu;
dużo ryzyka i dużo zabawy życiem :) :*