Gdy nie wiem co robić, gdy nie wiem jak dalej żyć...patrze przed siebie i widzę światło... Światło które mi rozjaśnia tunel z drogowskazem "życie"..niby jest na wprost mnie a jednak muszę się wychyla by je widziec, ciagle skręcać, zmagać się z jakimiś przeszkodami...tylko po to by zmierzać w stronę światła... nawet kiedy się nie spodziewamy tego, że mozę nagle skonczyć sie nam grunt pod nogami...spadamy...wciąż sie wspinamy...coś nam pomaga...pomaga nam zmagac się z codziennoscia życia...z bolem...tylko co to jest? Czy to nasza siła wewnętrzna, a może jakieś siły nadprzyrodzone, wciąż nas pchaja by zrobić kolejny krok... a my...jak małe dzieci, boimy sie...boimy sie opuscic "mamy", wyjsc z jej objec- czyli miejsca w którym czujemy sie bezpiecznie, pewnie... ale jednak cos nas pcha...i robimy kroczek...najpierw male...potem coraz większe... w końcu dziecko zaczyna pewnie chodzic, stawiając kolejne kroki zaczyna poznawać świat...z początku jest on dla niego wielki, piekny, kolorowy, bez cierpień... gdy zaczyna dorastać zaczyna dostrzegać, że nie zawsze jest kolorowo,nie zawsze można żyć tak jak sie zaplanowało, bo na drodze zaczynają sie pojawiać problemy...czlowiek który mogłby się już dawno poddać...walczy...wiem wiem...ciagle pisze tylko o tym ze nie nalezy sie poddawac i trzeba walczyc...moze dlatego, że próbuje i siebie do tego przekonać...sama nie wiem...niektorzy ludzie wlansie potrzebują takich słów... nie napisze "wszystko bedzie dobrze, życie jest piękne , tylko my coś sobie wciskamy na siłę"- bo tak nie jest... ale nalezy dostrzegac te pozytywy...choć czasem sa malutkie...wyciągac je choćby z "wielkiej dziury"...czasem człwoeik potrzebuję chwili w której może znaleźć drogę do jakieś bajki...gdzie jest pięknie...słoneczko świeci, i nie myśli sie o życiu, o upływającym czasie, obserwując piekno przyrody,słuchać szelstu liści na drzewach, spiewu ptaków, odczuwajac kazdy promyk słońca na skorze, każdy delikatny podmuch wiatru...czuc ta wolność...spokój...patrzeć, słuchać, czuć...a gdy już czlowie powraca do rzeczywistości...jest mu o wiele lepiej... piekno którym się nacieszył dodaje mu sił...sił by zmagać się z następnym dniem... by nie siedzieć z założonymi rekami i mowic "jest do d***"tylko wlaczyć o szczescie... ale trzeba też popatrzeć na to z drugiej strony, bo w końcu jakby wszyscy byli szczęśliwy, to czy w ogole istniało by pojęcie szczęścia? Wątpie...bo wtedy nikt by go nie docenial...
Kończąc moją notatkę powiem :):) nigdy się nie poddawajmy, nie przestawajmy marzyć. Człowie bez marzeń to czlowiek bez nadziei. Zycie bez nadziei to życie bez celu. Bez marzeń ginie wszystko co piękne, bez nadziei znika wiara w życie, bez wiary umiera miłosć...a bez miłości...hmmm...nie warto zyć...
Zdjęcie robione przeze mnie :) na wypadzie piatkowym przed feriami... eh...jutro juz do szkoly :(:[placze]:[placze]:[placze]...e tam dam rade...co nas nie zabije o nas wzmocni. Od razu przepraszam, ale poniewaz pewnie bede sie uczyc, nie bede miała zbyt duzo czasu aby wam komentowac zdjecia...ale nadrobie to w piatek :D:D:D Pozdrawiam :*:*:*