W takich momentach czuję się jak mała dziewczynka, która potrzebuje bezpieczeństwa, miejsca do krzyku i płaczu, czułego uścisku, mówiącego: jestem. Przyziemne pragnienia. A jednak.
Mój przyczółek spokoju się chyba kończy, a w jego miejsce wchodzi drastyczna partyzantka.Nie czuję bólu, ale żołądek zwija mi się w kłebek. Znowu nie wiem co czuję, znowu w próżnię się zapadam. Ludzie stają się tylko alternatywą do spędzenia jakoś czasu i zapchania pustki. Za dużo się dzieje, a jednocześnie jakby za mało. Mam swoje własne cmentarzysko, cmentarzysko myśli.
Mysłałam, że bardziej zaboli...już przywykłam. Trudno nie gnić, skoro się sukcesywnie samego siebe niszczy chuj wie czym.
https://www.youtube.com/watch?v=fhwhfQYwIGQ