za oknami noc biała od mrozu,
rozpłaszczona na szybach białymi kwiatami
przez szparę przeciska się światło księżyca
jak kochanek tuli i całuje mnie
w sukni zielonej błądzę w przestrzeniach
skazana na ciemność uciekam przez śmierć
i zdzieram sukienkę, ubieram się w gniew
by wytrwać w tym świecie, by nie poddać się.
uznałam, że nastał czas, by nadrobić piętrzące się nieubłagalnie zaległości w photoblogowaniu. zakładam, iż macie ochotę odczytać kolejną porcję podsumowań dnia, który nie jako pierwszy i, jak mniemam, nie jako ostatni, odszedł z podmuchem wiatru. w moim świecie umiera, nie odciskając żadnego iście spektakularnego piętna w pamięci. ot, pełna proza dnia codziennego. moje wnętrze wypełnia pustka [tu niejeden stwierdzi, że przecież pustka nie jest w stanie niczego wypełniać, jednak uwierzcie mi- wprost przeciwnie..] banał mnie ogarnia, próbuje przejąć stery. czuję się nikim. dokładnie tak- nikim. nadzwyczaj przezroczysta kukiełka, zależna od innych, która znosi codzienność z wyrysowanym wyraźnie [scyzorykiem, bo bynajmniej nie kredkami koloru tęczy, przecież.] w duszy przeraźliwym strachem, iż to dzisiaj, podczas egzystencji ówczesnego dnia, ktoś domyśli się, że wystarczy jedna milimetrowa szpilka, by przestała istnieć, by odebrać jej godność, by unicestwić. nie dostrzegam w sobie w tym momencie nic godnego uwagi, nic sprawiającego, że zwierciadła duszy przypadkowego przechodnia mogłyby zapłonąć blaskiem na mój widok. horyzonty moich myśli dziś sięgają wyjątkowo nisko. tylko książki coelho z najmilszym uśmiechem obdarowują mnie oderwaniem od rzeczywistości choć na moment, na najmniejszą chociażby atomową chwileczkę. jestem na wskroś przepełniona wdzięcznością, bo budzisz we mnie ludzkie odczucia, przywracasz do pierwotnego stanu, stawiasz na baczność myśli i polewasz je chłodną wodą. bo mogę Cię pocieszyć, przytulić do białego misia swoją zarumienioną twarz i usłyszeć, że zaczniesz się odchudzać, tak, Ty rzeczywiście zaczniesz, przecież ja nie śmiem swym niedowierzaniem rzucać bezsłownych obelg pod Twoim adresem, ale dopiero wówczas, gdy zapasy Twojego ciasta za pomocą 'czarodziejskiej różdżki' się skończą. :)
a no właśnie.
paradoks wciąż goni paradoks.
i niech tak już będzie, skoro musi.