Nie wiem czy istnieje jakikolwiek 'mój' facet. w sumie nigdy nie istniał w moim życiu 'mój' facet - w tym normalnym, powszechnie zrozumiałym sensie. Może nie dorosłam do prawdziwego związku, z płaczem przy rozstaniu, przygryzaniem warg i tupaniem nogami. Nigdy w dużym stopniu nie domagałam się od facetów, z którymi bywałam, absolutnej wyłączności. pojawiali się, wkraczali w moje życie z całym bagażem swojej przeszłości - czasami tej sprzed kilku dni, lub tylko sprzed kilku godzin. A ja nigdy nie pytałam zbyt wnikliwie o ich wcześniejsze kobiety.
Po prostu pojawiali się w moim życiu przypadkiem. Jak dotąd nigdy nie szukałam facetów, to oni zawsze mnie znajdowali, albo dokładniej mówiąc, to oni mi się 'przydarzali'. Coś się zaczynało, potem nadchodziła ostatnia rozmowa, a na końcu moje całkowite zniknięcie z ich życia. i koniec. po prostu. żadnych nadzwyczaj dramatycznych scen przy rozstaniu. zaczynaliśmy mało obchodzić się nawzajem.
Jednak Jego pamiętam dokładnie... chłonęłam każdy jego oddech, każde spojrzenie, dotknięcie wargami. Był wyjątkowy. W sumie nadal jest. Całował mnie w czubek nosa, szeptał do ucha i nie odwracał wzroku. chciałam być dla niego wszystkim. Dawał mi to kurewskie szczęście i nie chciał nic w zamian. nic, zupełnie. Żadnych obietnic, żadnych przyrzeczeń, żadnego przysięgania 'że tylko on i już nigdy nikt inny'. Po prostu nic. Kochałam go do szaleństwa, ale to była jego okropna wada. Bo nie ma większej udręki dla kobiety niż facet, który jest tak dobry, tak niepowtarzalny, i tak wyjątkowy, i który nie oczekuje żadnych przyrzeczeń. Po prostu był i dawał mi pewność, że będzie na wieczność. Bałam się tylko, że ta wieczność, bez tych wszystkich typowych wyznań i obietnic, będzie cholernie krótka. Nie mogłam się mylić. Pewnie oboje mówimy, że tak bedzie lepiej. iście romantycznie.
Użytkownik littlesomething
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.