Okey, ferie się zaczęły to leci wpisik. Znaczy ogólnie to niby jeszcze jeden dzień, ale że matula mnie jutro do szkoły nie chcę puścić to co się będę kłócił. Lepiej dla mnie.
Oczywiście zaraz po powrocie do domu, z perspektywą wolnego jutrzejszego dnia, zacząłem w pocie czoła uprawiać opierdaling. Przeglądając kwejka, natknąłem się na obrazek, który tak mnie wkurwił, że od razu nasunął mi temat na dzisiejszy wpis. Chodzi o piosenkę Lolly wydaną nie dawno przez idola, bożyszcza, guru, niemal Boga, większości małolat na świecie, w tym polskich gimbaziar, które mają mokro w majtach, gdy tylko usłyszą jego imię. Tak, to kochany Justinek. Ja rozumiem, że są gusta i guściki, każdy ma prawo słuchać kogo chce i gdzie chce, jako osoba bardzo tolerancyjna nic do tego nie mam. No ale szanujmy się, są jakieś granice. Czytając zawartość ów kwejka, mało co kurwica mnie nie wzięła. "Justin dołączył do Tupaca i Eminema. Mamy teraz trzech królów rapu", "Tupac ma godnego następcę!" i "Eminem spadł wczoraj z krzesła." Eh, Makaveli się pewnie w grobie przewraca, a Slim rzeczywiście spadł z krzesła i zapewne do tej pory leży w parterze, kręcąc bekę. I ludzie umieszczają takie debilizmy na Twitterze, choć dam sobie lewe ucho uciąć, że na innych portalach, nie tylko społecznościowych, też pojawiają się takie informacje. Jestem ciekaw, ilu z tych "znawców" posiada jakąkolwiek wiedzę o muzyce. Z resztą ich opinia jest de facto chuja warta i gówno mnie obchodzi, szczególnie po dzisiejszym dniu. Naprawdę z ręką na sercu mówię, że żal mi dupę ściska z powodu zarówno tych ludzi, jak i Biebera. Co te wszystkie niewyżyte nastolatki w nim widzą ? Skąd u niego ta popularność ? W poprzednim wpisie wspominałem o jego koncercie w Łodzi, na Atlas Arenie. Chętnie odkupię bilety z pierwszych rzędów, żeby jebnąć mu przez łeb cegłą, kamieniem, nożem, czymkolwiek co mu zrobi większą szkodę, niż pamiętna butelka z wodą, którą oberwał headshota podczas jednego z występów (propsy dla osoby rzucającej ! ). Pewnie stałbym się bohaterem narodowym, jak nie światowym. A co do samej piosenki, to takiego shitu dawno nie słyszałem. W jakiejś szufladce pamięci, znalazłem jeszcze wspomnienie, gdy postanowiłem przesłuchać covera oscarowej Lose Yourself Eminema, w wykonaniu Justina. Łzy się wtedy polały, tylko do tej pory nie wiem czy z żalu czy ze śmiechu.
Dzisiejsza muzyka ? Po dzisiejszym fakcie definitywnie stwierdzam, że to jedne wielkie gówno. Syf, kiła i mogiła. Minęła mnie nadzieja, że jeszcze coś się poprawi. Wszędzie tylko komercja, sex, gołe dupy i tekst, który mówi o tym jak zajebista była impreza, ile to się na niej wciągnęło koksu, przeleciało lasek i ile kasy natrzepało. Najbardziej mnie martwi to, że te idiotyczne kawałki wpadają w ucho i coraz częściej idąc ulicą można spotkać koksika, słuchającego tego kiczu z telefonu na cały regulator. Dla mnie to wiocha, ale kto co lubi. Rozumiem, że te piosenki nadają się na imprezy, gdzie się trochę wypije i w zasadzie obojętnie co leci to i tak się tańczy, śpiewa i ogólnie rzecz biorąc bawi. Ale czy naprawdę społeczeństwo osiągnęło samo dno, odrzucając muzykę z przekazem ? Mało tego, cały czas pojawiają się porównania tych wszystkich gwiazdeczek do prawdziwych artystów. Oczywiście ci pierwsi są gloryfikowani. Bieber jak Cobain, One Direction nowymi Beatlesami - no kurwa...
Czasami czuję się oderwany od tej muzycznej rzeczywistości. A może nie chcę się w niej znajdować ? To jest bardziej prawdopodobne. Ale mieć niespełna osiemnaście lat i już nie nadążać za światem ? To jest nie pojęte. Choć zdaję mi się, że jestem pewnego rodzaju ostoją wcześniejszych, ale wartościowych ideałów. I pewnie nie ja jeden. Kiedyś słuchało się Hendrixa, potem Queena, Nirvany, a o legendach rapu już nie chcę wspominać. Ich czas minął, nawet sama pamięć o nich przeminęła, bo założę się, że pytając typowego gimbaziarza o to kim był John Lennon, albo zrobi oczy jak pięć złoty + karpika albo stwierdzi, że to jakiś stary dziad, żyjący jeszcze z dinozaurami. Widocznie tak ma być, jedni artyści odchodzą, drudzy ich zastępują. Ale ja się na to nie piszę. Nie w taki sposób. Nie mam zamiaru słuchać dzisiejszej pseudomuzyki. Zero wartości, zero przesłania, zero ideałów jedno wielkie zero.
Warto też wspomnieć, że idole z dzieciństwa albo przeminęli albo się zeszmacili. Ewentualnie nagrają płytę raz na parę lat, choć i tak w większości przypadków sukces sprzedażowy jest spowodowany wcześniejszą popularnością muzyka, niż realnym, wysokim poziomem płyty. Pewnie to też jeden z powodów upadku moralnego i słuchaczy i dzisiejszych "artystów".
Kończąc już ten muzyczny temat, to zapowiadam wpis o rapie. Kto mnie zna ten wie, że się fascynuje tą muzyką i jej twórcami (oczywiście starszego już pokolenia, aktualny to syf). Dlatego jeżeli ktoś też się tym interesuje to niech sprawdza mojego fotobloga, bo jeszcze nie wiem kiedy się ta notka ukaże, ale planuje się wyrobić jeszcze w te ferie.
A właśnie nawiązując do dwóch tygodni laby. Plany są, jako takie, ale co wyjdzie to nie wiadomo. Miał być turniej w halówkę, a dzisiaj się okazało, że raczej gówno z tego wyjdzie. Choć nadzieja jeszcze jakaś jest. Tak czy tak, praktycznie całą przerwę zimową siedzę w domu. Mam nadzieję, że się z kimś wyjdzie (tak wiem, zabawne), żeby dupy nie kisić przed kompem. Trzeba naładować baterię, bo później trochę wolnego to dopiero w marcu (?) na Wielkanoc.
Niektóre informację są naprawdę szokujące. A najlepsze jest to, że po ludziach w ogóle tego nie widać. Uśmiechnięci, pełni energii, pozytywnie nastawieni do świata, a wewnątrz kryją prawdziwy problem. Niektórzy to mają w życiu ciężko, gdzie mi do ich rozterek...
"Swoją radość można znaleźć w radości innych;
to właśnie jest tajemnicą szczęścia."