Obawiam się upływu czasu. Tak, czas sprawia, że płaczę. ON, patrząc na nas też płacze. JEGO łzy spływają po naszych oknach, a my przeklinamy, czekając na zakłamane słońce. Wolę noc. Idę do przodu, chociaż mam ochotę przestać walczyć, widząc wasze smutne oczy. To niepokojące. Chcę się cofnąć i cierpieć razem z Wami. Marzenia i powinności rozrywają moją duszę, kłócą się ze sobą, zupełnie nie zważając na to, że ich polemika mnie zabija. Ręce naprawdę płyną. Dawno "nie dotykałam" klawiatury, a myśli wariują w mojej głowie.
Wiesz, boję się tracić. Boję się, że czas odbierze mi bliskich i dzikość serca. Chcę wierzyć mocniej. Chcę wierzyć, że odzyskamy to wszystko, tyle, że czyste. Teraz niech życie pozwoli mi dalej czerpać z siebie ile się da, spotykać piękne dusze i mieć piękną duszę, słuchać i czytać cudowne słowa, zakochiwać się dalej we wspaniałych melodiach i obrazkach, płakać ze szczęścia na widok wschodu i zachodu słońca. Czuć jeszcze mocniej, chociaż to mnie morduje. Koniuszki palców są już takie zimne...
Wciąż zawodzę się bardziej na fałszywych twarzach i wciaż wzruszają mnie mocniej te prawdziwe. Jestem mięczakiem. Wcześniej najbliźsi - teraz obcy. Dłonie są jeszcze bardziej zimne.
Nie przestanę jednak dziękować JEMU za te kilka dusz, które są blisko odkąd pojawiłam się na tym świecie, za Nią i Jego piękny uśmiech, który nadaje mi sens.
Chcę tylko dotrwać. Dobiec do mety. Daj mi siłę.