Oj wiele się dzieje. Teraz ! duzooooo!
Bedzie dobrze, prawda?
Co do pracy.... hmmm nie komentujcie, zostala w chwile zrobiona, jakos tak na odpierdol. Jeszcze jakos zjadł Blog....
- Widziałem je - powiedział George. - Takim to się wydaje, że są lepsze od wszystkich. Że niby ich gówno nie śmierdzi.
- Ale i tak są ładne - upierał się Blaze.
- A kij z tym, ładne czy nieładne - warknął George maruduym tonem, krzyżując ręce na piersi.
- Czy ciebie w ogóle nie kręcą laski, George?
- Takie jak tamte? Raczysz żartować. Zamknij się już i jedź.
Blaze przypomniał sobie tę rozmowę i nie mógł powstrzymać
uśmiechu. George był jak ten lis, co nie mógł dosięgnąć winogron, więc mówił wszystkim, że są kwaśne. Panna Jolison czytała im tę bajkę w drugiej klasie.
To była duża, liczna rodzina. Byli starsi państwo Gerardowie starszy pan Gerard miał osiemdziesiąt lat, a potrafił jeszcze codziennie obalić pół litra; tak mówił George. Oprócz nich byli młodsi i najmłodsi państwo Gerardowie. Najmłodszy pan Gerard nazywał się Joseph Gerard III i naprawdę był młody, bo miał tylko dwadzieścia pięć lat. Jego żona była parmenką. George mówił, /.e jak się pochodzi z Parmy, to znaczy, że się jest makaroniarzem. Blaze zawsze myślał, że makaroniarze to tylko Włosi.
Na końcu ulicy zawrócił i przejechał pod domem Gerardów jeszcze raz, próbując sobie wyobrazić, jak to jest wziąć ślub, kiedy się ma dwadzieścia dwa lata. Minął rezydencję i jechał dalej, do domu. Co za dużo, to niezdrowo.
Joseph Gerard III nie był jedynym potomkiem młodszych państwa Gerardów, ale jego rodzeństwo było nieważne. Ważne było dziecko. Joseph Gerard IV. Wielkie nazwisko jak dla takiego szkraba. Kiedy Blaze i George we wrześniu odczytywali liczniki, miał zaledwie dwa miesiące, więc teraz będzie miał, momencik, od września do stycznia jest raz-dwa-trzy-cztery, czyli teraz ma sześć miesięcy. Był to jedyny prawnuk pierwszego Josepha Gerarda.
- Jak chcesz kogoś porwać, to tylko niemowlaka - mówił George. - Taki mały dzieciak cię nie rozpozna, więc nie musisz go kropnąć. Nie spróbuje ci zwiać ani przekazać komuś listu do rodziny, żadnych gównianych numerów. Niemowlak tylko leży i nic nie robi. Nawet nie wie, że ktoś go porwał.
Ta rozmowa toczyła się u nich w chałupie, przy piwku, przed telewizorem.
- Ile mogą dać za takiego dzieciaka? - zapytał Blaze.
- Tyle, że już nigdy nie będziesz musiał w zimie sprzedawać lewych prenumerat ani kwestować na Czerwony Krzyż, odmrażając sobie przy tym dupsko - odparł George. - Może być?
- Ale powiedz, ile im zawołasz?
- Dwa miliony - rzucił George. - Jeden dla mnie i jeden dla ciebie. Nie trzeba być chciwym.
- Chciwy zawsze wpadnie - powiedział Blaze.
- Chciwy zawsze wpadnie - przytaknął George. - Tak cię uczyłem. A robotnik do czego ma prawo, Blejziu? Tego też cię uczyłem.
- Do wypłaty.
- Otóż to - George pociągnął łyk piwa. - Robotnik ma, kurwa, prawo do wypłaty.
Tak więc Blaze wracał do tej nędznej chałupy, w której zamieszkał razem z George'em po wyprowadzce z Bostonu na północ. Jechał z postanowieniem, że zrobi to, co wymyślił jego kumpel.
Pewnie go złapią, ale... dwa miliony dolarów! Z taką kasą można wyjechać w jakieś ciepłe strony, żeby nigdy w życiu już nie marznąć. A jak złapią? To najwyżej posadzą na dożywocie.
I też już się nigdy w życiu nie zmarznie.
Blaze schował ukradzionego forda do szopy i tym razem nie zapomniał, że trzeba pozamiatać ślady opon. George będzie zadowolony.
Na obiad usmażył sobie hamburgery.
- Naprawdę chcesz to zrobić? - zapytał George z drugiego pokoju.
- Leżysz w łóżku, George?
- Nie, stoję na głowie i walę konia. Pytałem cię o coś.
- Spróbuję. Pomożesz mi?
George westchnął.
- Chyba nie mam wyjścia. Muszę teraz z tobą zostać. Ale wiesz co?
- Co?
- Bierz tylko milion. Chciwy zawsze wpadnie.
- Dobra, tylko milion. Chcesz hamburgera?
Nie doczekał się odpowiedzi. George znowu nie żył.