Ćwiczymy sobie na kawecanie co nieco.
Ostatnio miałam dwie sesje, z dwoma kasztankami. Tak bardzo różne i tak bardzo podobne, wymagały ode mnie maksymalnego skupienia przy każdym kroku. Gdy na chwilę się wyłączałam, w momencie mnie otrzeźwiały.
Skupię się na Cinci, z którą ostatnio bardzo dawno pracowałam i pominę wstępną rozmowę z ziemi (która była równie owocna dla mnie, bo koń inaczej odpowiadał na moje sygnały, które mamy z Q dogadane -chodzi o drobne różnice, jakie wynikają z mojej pracy i z pracy Natki).
W siodle było...przyjemnie. Niezgrabnie zaczęło się podczas cofania, gdzie Cincia ewidentnie się nie angażuje. Wyczułam zgrzyt i odpuściłam. Z doświadczenia wiem, że może to być dużo lepsze rozwiązanie, aniżeli ciągłe próby, które tylko pogłębiają negatywnie temat. Efektem było to, że dostałam więcej, niż chciałam. Niesamowite po prostu, byłam w poważnym szoku :P Po zatrzymaniu z galopu, puściłam całkowicie wodze, nacisnęłam na strzemiona i nie oczekując zbyt wiele, zyskałam PIĘKNE cofanie, dobrym tempem, z łebkiem w dole. W porównaniu z wcześniejszą próbą wykonania tego manerwu, to była przepaść. Tak normalnie, to bym zakończyła właśnie w tym momencie naszą sesję, ale tym razem było inaczej-chciałam zobaczyć, czy jest w stanie z taką lekkością wykonać to ponownie (oczywiście po porządnej przerwie i nagrodzie). Dała od siebie tyle samo. I na tym zakończyłam, z wielkim zadowoleniem z Rudej! Fajnie, gdyby utrzymała ten manewr na takim poziomie!