Hallowen, to jedno zmkoich ulubionych świąt nie tylko dlatego, ze można zajsć do księdza na plebanie i wysmarować mu na drzwiach pastą do zembów "życzenia".
Pomijając ataki głupawki i śmiechu, pstrykanie zdięć było najlepszą częscia programu.
W skład gości wchodzili:
Blood Jocker, Wampir, Kozica, Motyl zagłady - no i ja jako porcelanowa laleczka, niestety z pęknięciami.
Najgorsze było robienie loków, które zapomniałam zwiąść na piankę i się trochę rozciągnęły.
Na poczatku były tak zlokowane jak u tych białych perułek co kieeeeedyś nosili szlachcice - czy jak im tam było.