Złam to serce na pół
Przeżuwaj i spluń
Niech resztki spłucze deszcz
Chcesz, połam na ćwierć
A gdy zlecą się dzikie koty
To je karm...
Skaż to ciało na śmierć
Przez zapomnienie
Konturów, aury brak
Idź, wycieraj mną pysk
Przy piwku z koleżką
Kundlami obwieś mnie
Cały kurz spod wycieraczki
Pod moją możesz wmieść
Odpadek i śmieć
Ja ci to zutylizuję, a ty idź i błyszcz
Promieniuj i świeć...
(klik)
Chce być outsiderem. Sama. Dajcie mi spokój. To śmieszne. Jestem fizycznie i psychicznie zmęczona. Coś przed czym ciągle uciekam nadal mnie goni, nie męczy sie, w przeciwieństwie do mnie bo ja już nie mam siły uciekac, boje sie, ze mnie to pożre. Patrzę przez okno i widzę padający śnieg. Myślę - ten to się nigdzie nie śpieszy. Leniwie opada w dół. Nie obchodzi go, co się z nim stanie. A może obchodzi? Czuje się opuszczona przez boga. A może jestem aż nadto otulona jego troskliwym płaszczem? Może muszę przejść przez to błoto by na końcu mieć dogodny płaski asfalt? Może. Ciągle patrzę na śnieg. Przede mną dwa tygodnie pustki. Chciałabym by było jak w mojej głowie. Odtrącam ludzi, ale ostatnio zauważam, że to ja jestem odtrącana. Świat nie dzieli się na złych i dobrych, uczciwych i nie. To walka o życie. Ciągłe kombinowanie. To tak jak tonący walczy o każdy milimetr powietrza w swych płucach, albo wilk o każdy kawałek ochłapu mięsa. Mam dosyć patrzenia na śnieg. Ale wciąż wpatruję się w niego w uporze. Czasami chciałabym nie móc czuć. Nie mieć uczuć nigdy nie płakać ani śmiać się. Boże, skoro tam jesteś pomóż mi. Znów się gubię w labiryncie. Znów kompletny chaos. I ta cisza. Chociaż nie. Ten leniwie spadający śnieg opadający na ziemię, cicho, wręcz bezszelestnie łączy się w cichym plasku ze swoim padniętym chwilę wcześniej poprzednikiem. I wciąż i wciąż. Wszystko przemija. Z każdą sekundą znajduję się bliżej śmierci, i nie czuje się szczęśliwa. To ciągłe okłamywanie wysusza każdą komórkę mojego ciała. Tylko serce wciąż bije. Usiłuje ratować to grzęzawisko. Nigdzie nie mam swojego azylu. Chce słońce! Może ono mnie ożywi. Ciche słowa zamieniają się w modlitwę.
Boże czekaj chwilę,
Pomóż.
Jestem jednym z tych nieudaczników.
Pomóż.
Wybacz mi wszystko. Nie chciałem.
Wszystkiego żałuję, obiecuję poprawę.
Proszę.
Tylko o tyle. Nie mam nic w zamian.
Weź wszystko, co uznasz za słuszne.
Proszę pomóż mi przezwyciężyć samego siebie.
Tak bardzo się boję.
Tak dużo wylanych łez
Próśb
I nic
Nic nic nic nic nic nic
i
nic.
No właśnie nic. Nic się nie ruszyło, a może trzeba dosięgnąć dna dostatecznego by jak na trampolinie wybić się w górę?