Full:
[url]http://img85.imageshack.us/my.php?image=1002842fffmniwc1.jpg[/url]
Kolor:
[url]http://img166.imageshack.us/my.php?image=1002842fffmniibv7.jpg[/url]
Wieczorne powietrze muska twarz.
Ciepły wiatr miota kosmykami.
Granitowe niebo błyszczy milionami ciał niebieskich.
Co niektóre migają jak dyskotekowe neony.
I słychać tylko jak wiatr zmusza liście do obowiązków.
A które nieposłuszne, wysyłane na wieczną tułaczkę.
Gdyby nie ta cholerna grawitacja...
Szelest.
Szum lecącego miliardy kilometrów stąd samolotu, gdzieś tam w granicie.
Nagłe zjawienie się małego, czarnego sąsiada z podwórka, co sprawia, że serce czuję w gardle, jak nie wyżej.
Słyszę głośne miauknięcie z zapytaniem o godzinę.
Bezczelnie nie odpowiadam. Mówię tylko: `Dobry wieczór panie Kracy.`
Deszcz Leonidów. Kocham te deszcze.
Jeden za drugim.
Drugi za trzecim.
Piąty za szóstym.
Ósmy za dziewiątym.
Pogubiłam się.
Teraz skupiam się na tej ciszy.
Samolot utonął w oddali. Być może wyleciał za horyzont.
Pan Kracy odszedł, wcześniej ocierając się o moją nogę i zmuszając do pogłaskania. Choć i on, i ja, wiemy, że nie powinnam tego robić.
I szelest ucichł. Być może czas pracy dobiegł końca.
Uspokajająca cisza.
Niepokojąca cisza.
Kojąca cisza.
Dziwna cisza.
Oparta o ogrodzenie życia, czekam na jakiś znak od Boga.
I na te uczucia nie zobrazowane.
I na te słowa niewypowiedziane.
Czuję, że mogłabym czekać bez końca.
[b]Szkoda, że nie mogę Ci tego wszystkiego pokazać...[/b]