Znów zaznałam kilku dni wolności w woodstockowym domu, najlepsze miejsce na świecie. Przyjmowałam cudną atmosferę ciepłym sercem, umysł mój chłonął każdy promień złota, każdy powiew tęczy i każdą pozytywną myśl. Przepełniłam swoją duszę pięknem i wolnością. Doświadczyłam po raz kolejny fantastycznych uśmiechów, dzięki którym moje poznawanie stawało się pyliście mgliste. Zapach kurzu i ludzi pomieszkiwał w moich zatokach. Spirytystyczny napój wypłukiwał zbędne myśli, zmiękczał nieistniejącą moralność. Pełność nie tylko warg obezwładniła mnie po raz pierwszy. Kolejny cudowny uśmiech, zniewolił mnie jako drugi. Mogłam zaskamować grzybów wyrastających na zbożowym blondzie. Przezroczystość wyraźnych oczu pojawiła się również w spełnianej fantazji. Więzienny, wąsaty głos zachwycił mnie do płaczu, wywołując lęk zachwytu. Najbardziej zafascynowały mnie długie, zazdrosne zboża, które nie pozwolą mi zaznać spokoju barwionej duszy, a wiedza o nich wywołuje kolejne, frustrujące dążenia do abstrakcji. Hasający pociąg wyrwał moje korzenie z tego pięknego snu. Coś śmiesznego, ruda piękność. Ryżowe zaspokojenie transcendentnej potrzeby daje mi siłę do walki. Tak bardzo brawa dla stojących. Zapoznałam nową, zieloną wyrazistość wieczornych, zmierzchających drzew, pełne kształty wilgotnych mieszkań. Dobrze być całe życie na haju.