I zajebiście okazało się że nie mam się w co spakować na wyjazd... ani walizki ani jakiejś torby, zawsze pożyczałam od brata.... i jakoś wyleciało mi z głowy że tym razem nie będę miała jak pożyczyć a prędzej spakuje się w worek na śmieci niż zagadam do jego walniętej żonki z prośbą o pożyczenie czegoś.
Z resztą ... i tak chyba będę musiała do niej zagadać... bo w marcu farbowałam jej łeb moją farbą i jakoś do dziś nie raczy ani farby ani kasy oddać mimo że Ją uprzedzałam że pożyczyć mogę tyle że ma odkupić potem, nadal czekam... znowu muszę upominać się o swoje... to cholernie żenujące... pożyczyć, czekać miesiącami i prosić się o zwrot, nie kumam ludzi, mi by było głupio tak robić kogoś w chuja.
Zapewne nawet zapomniałabym o tej farbie gdyby nie fakt że chciałam mamie pofarbować Ją hery, a tu dupa nie ma, może i bym odpuściła ale z racji że sama farba kosztowała prawie 50zł plus cena utleniacza i rozjaśniacza czyli nie mało to jeszcze za całe rozjaśnianio-farbowanie nie usłyszałam nawet głupiego 'dziękuję' ...w takiej sytuaji w dupie mam nie będe niewdzięcznej suce prezentów robić.
Mam takie ciśnienia na tą laskę... a ojciec powtarzał że ona jakaś dziwna, jakaś fałszywa... i miał racje a mi zajęło ponad 5 miesięcy żeby się o tym na własnej skórze przekonać... i nie chodzi jedynie o nie oddawanie czegoś, bo do tego laska to totalnie zapatrzona w siebie i mężusia, samolubna, kłamliwa idiotka bez szacunku do innych.
Mam ochotę Ją rozszarpać a siebie piznąć w głupi łeb że tyle czasu straciłam na znajomość z nią.