mam już naprawdę serdecznie dość kolokwiów, egzaminów i całego tego syfu.
poważnie zastanawiam się nad tym, co ja robię na tej uczelni... może to kwestia tego, że przyzwyczaiłam się, że zawsze wszystko szło mi łatwo. najlepiej. a teraz ledwo wyrabiam, jadę po najmniejszej linii oporu i nie wiem, czy tak po prostu ma być, czy jestem w złym miejscu.
bo w sumie, po co robić coś, w czym się nie jest dobrym?
nie wiem, czy mam czas na zastanowienie, boję się jakichkolwiek zmian, więc pewnie zostanie tak jak jest. może po drodze coś mnie oderwie od tego wszystkiego...
chciałabym móc rzucić się w wir pracy, któa mnie napędza, a nie deprymuje.