no i śmignął, kolejny rok.
chciałabym zrobić jakies podsumowanie, nie wiem czy potrafię.
może zacznę od sylwestra w tamtym roku, właściwie zasymbolizował mi trochę ten rok, gdzie maciek zasnął koło 9 a ja bawiłam się dalej, a o północy poleciałam do moich klasowych. na początku roku były próby poloneza. potem była studniówka, okropnie nie udana, klapa kompletna, nie bawiłam się praktycznie wcale, poprawiny studniówki za to były świetne. było na początku roku dużo wychodzenia na żużel i kwadrat, było dużo picia u pyśki, było dużo rozmów z łaciem. zaczął się blog, zaczeło się liczenie kalorii, indeksy glikemiczne, bilanse, ważenie, żyganie, pseudoefedrynowanie, bieganie, chudych lasek oglądanie, wieczne nad wyglądem ubolewanie. przygotowywania do matury zaczęły się właściwie na początku wiosny, sama matura poszła jakoś szybko, później imprezy się zaczęły, u aśki, u łacia, na mieście. prawo jazdy udało się zrobić za 9 razem
wakacje dość pracowicie. woodstock pierwszy zaliczony. pierwsze pocałunki na boku z niespełnionymi marzeniami, zerwanie z pierwszym prawdziwym chłopakiem. potem było parę imprez z j, potem było sporo żalu i paranoje, dużo adele, newermind i'll find someone like you. na studia dostałam się bez żadnych problemów, tak jak i do akademika, w którym mieszkałam miesiąc, za dużo imprez na za bardzo roztrojony mózg dukanem mi padł i bang. przytyłam w ciul. potem przeprowadzka do anki i tycie jeszcze większe, nawet tańce, konie, długie spacery i wfy nie pomogły. było pare imprez dość ciekawych i dużo nudnawych. jest wiele niedopowiedzonych spraw. jest wiele kontatków przerwanych w dość głupi sposób. jest jeden specyficzny staromałżeński. jest dużo sentymentu do czasów przeszłych, do zdjęć obrazów, wspomnień, jest dużo żalu, o to kim jestem, i jaka jestem. i dużo strachu. koniec końców chyba jednak nie chcę skończyć w psychiatryku, w cyrku jako gruba baba z wąsem też nie. whatever.
jeśli o wczorajszego sylwestra chodzi, udany, nietypowy jak na domówkę w takim gronie, ale dobry.