Trochę się oddaliłem od ścisłego Centrum, ale spoko, zaraz wracam!
Powstańców Warszawskich 28 (???)
A tymczasem chciałem zaprezentować kolejny, ceramiczny obiekt, którego stan również pozostawia wiele do życzenia, ale tym razem nie o tym chciałem pisać. Jak wynika z tytułu zdjęcia, mam do tej kamienicy stosunek co najmniej sentymentalny. Otóz jeszcze parę lat temu, w miejscu, w którym straszy "baldachim" (stali bywalcy tego bloga wiedzą, co to baldachim) kryje się wejście. Wejście do miejsca, które jeszcze niedawno było kultowe w pewnych kręgach i tętniło życiem zupełnie niepodobnym do czegokolwiek, co w Bytomiu można spotkać.
"JAMESON" Prawdziwy "Irish Pub" firmowany "Jamesonem" - kultową irlandzką "łychą", w którym odbywały się liczne koncerty (szantowe też), wigilie żeglarskie, hallowiny, walentyny, zaślubiny, urodziny, pępkowiny i inne imprezy, których byłem uczestnikiem, a często też głównym "aktorem". Pod szyldem "Jamesona" działały też dwie regularne drużyny "Dart Game" zarejestrowane w Śląskiej Lidze Darta. Tu odbywały się mecze.
TU SIĘ DZIAŁO!!! dzięki zapałowi i "szajbie" mojego przyjaciela Jareckiego (Papa Jameson).
Tu nauczyłem się przyrządzania gulaszu rybackiego, a Misiek (barman) zdradził mi, jak należy zrobić świątecznego karpia tak, aby nawet sceptykom smakował. Sprawdziłem wielokrotnie - działa!
I nagle - stop, koniec, ende, finito!!!
A jest rzesza osób, które traktowały "Jamesona" jak drugi dom. I to wcale nie chodziło o miejsce, gdzie się idzie na piwo, tylko gdzie się bywa rodzinnie, w gronie przyjaciół, bywalców.
Pozdrawiam Jarek!!!
P.S.
To tu znienawidziłem banany - bez względu na to, co to oznacza, ale to inna bajka :p
Brakuje nam "JAMESONA"