Opowiadanie ;)
Cześć, nazywam się Arek i mam 264 lata. Jestem duchem. Jak to głupio brzmi. Jeszcze raz. Cześć, nazywam się Arek i mam 19 lat. Od 245 lat jestem duchem. Nie, nie,nie. To brzmi jeszcze dziwniej.
Cześć, jestem Arek i jestem w beznadziejnej sytuacji. Otóż to!
Jestem potępiony. 245 lat temu popełniłem samobójstwo i nie... moja męka się nie skończyła. Opuszczając swoje ziemskie ciało widziałem tunel, a na jego końcu światło. Szedłem i szedłem. Blask raził mnie coraz bardziej. Pragnąłem go. Pragnąłem stać w tym blasku, być, istnieć. Chciałem odżyć na nowo, życiem wiecznym. Nie było mi to pisane. W pewnym momencie zauważyłem, że blask już nie jest tak intensywny jak przedtem. Zaczął znikać, gasnąć. Przysłonił go cień, mrok. Runąłem w czarną otchłań i jestem w niej do dziś. Pragnąłem znowu zobaczyć blask. Chciałem iść dalej. Jest to jednak trudne, tym bardziej, że mój duch związany jest z materialnym przedmiotem. Jest to drewniany krzyżyk na czarnym rzemyku, który miałem przewieszony na szyi w dzień popełnienia samobójstwa. Kolejnym problemem, z którym próbowałem i próbuję się uporać jest fakt, że krzyżyk ten nadal wisi na mojej szyi. A raczej na szyi należącej do mojego ziemskiego ciała, które... nie uległo rozkładowi. Przez dwa wieki zrozumiałem dużo, bardzo dużo. Dlaczego nie rozumiałem tego wcześniej?!
Kiedyś rozmawiałem z dziadkiem. Był on bardzo religijnym człowiekiem. Lubiłem jego opowieści, ale traktowałem je bardziej jak legendy, a nie przestrogi. Pamiętam jak kiedyś nasz sąsiąd popełnił samobójstwo. Powiesił się. Dziadek mówił wtedy, że samobójstwo jest najgorszym grzechem. Jest ścianą, którą człowiek sam sobie buduje. Ściana ta nie powala mu przejść na drugą stronę. Blask jest zakazany, a człowieka pochłania mrok. Muszę dodać, że nie jest to najgorsze... Wtedy tego nie wiedziałem. Nie wiedziałem też, dlaczego dziadek pod osłoną nocy wykopał ciało sąsiada i siekierą odrąbał mu głowę. Po czym włożył je z powrotem do trumny, głowę układając między nogami. Ręce trupa ciasno związał za jego plecami.
Tak, właśnie tak. Jestem Strzygoniem. Nie, to moje ciało jest Strzygoniem. Żałuję, że teorię blasku i przejścia na drugą stronę pojąłem tak późno. Cóż, człowiek uczy się na błędach. Ja uczę się już stosunkowo długo.
Każdej nocy widzę jak demon zasiedlający moje ciało budzi się do życia. Opuszcza grobowiec i żądny krwi wyrusza na polowanie. Na początku wystarczały mu gryzonie, potem jednak zaczął przerzucać się na większą zwierzynę. W końcu zaczął dręczyć ludzi. Nie wiedziałem, że tak będzie. Nie wiedziałem, że urodziłem się z dwiema duszami, dwoma sercami i podwójnym szeregiem zębów. Drugi szereg nie jest widoczny za życia. Może to dlatego...
Strzygoń chodzi wszędzie. Widziałem jak wysysa krew z mojej matki. Widziałem jak ostrymi pazurami drasnął mojego brata. Wiadomo czym takie draśnięcie się kończy... Ciało zaczyna gnić, nic ani nikt nie może tego procesu zatrzymać. Odpadają kawałki skóry, zaczynają gnić narządy wewnętrzne. Człowiek umiera. Strzygoń wykończył całą moją rodzinę, przyjaciół, sąsiadów. Wszystkich. A ja nie mogłem nic zrobić. Zniszczył wszystko co dawało mi jakąkolwiek radość. Zniszczył również mnie, a do tego skazał moją duszę na wieczne potępienie.
Mijały lata, a ja zacząłem się przyzwyczajać do stanu w jakim się znajdowałem. Nie znaczy to jednak, że przestałem szukać sposobu jak wyrwać się z objęć Strzygonia, jak zniszczyć go i połamany krzyż luźno zwisający na jego piersi. Pragnę się uwolnić. Iść w stronę światła. Istnieć w blasku.
Znalazłem sposób. Nie powiem, jak to zrobiłem. Nie chcę Was zrazić do siebie. Po tylu latach męki oddałbym wszystko za jedną informację... i oddałem. Zniszczyć Strzygę, czy też w moim przypadku Strzygonia, można tylko w jeden sposób...
Nie byłem zbyt delikatny. Moja furia narastała. Podszedłem powoli do kobiety i złapałem ją za przegub. Popatrzyłem głęboko w oczy i...byłem w niej. Może moje ciało nie było zbyt idealne,a przede wszystkim nie było męskie, ale to była moja jedyna opcja. Przyjdzie mi za nią nieźle zapłacić. Zadarłem sukienkę i ruszyłem przed siebie. Moje ruchy były niezdarne. Co jak co, ale dawno nie chodziłem w normalny sposób i nie ułatwiały mi tego buty na wysokim obcasie, które miałem na nogach. Czego jednak nie robi się dla większej idei, dla swojego spełnienia. Na myśl o blasku, który widziałem 245 lat temu ogarnia mnie fala podniecenia i goryczy. Nie raz w mojej długiej egzystencji, bo życiem nazwać tego nie mogę, byłem bliski załamania. Zwykle to załamanie wynikało z przerażającego gniewu jaki mnie ogarniał. Gniew ten przeradzał się w gorycz. Stan goryczy pogłębiał się i dawał przewagę mrokowi, który coraz bardziej pochłaniał moją duszę. Walczyłem. Cierpiałem i walczyłem. Doszedłem już do końcowego etapu i na pewno się teraz nie poddam. Przez cały okres, kiedy byłem uwięziony na ziemi wyobrażałem sobie jak jest po drugiej stronie. Bo przecież powinienem być w niebie, prawda? I będę. Muszę tylko zwalczyć Strzygonia.
Cmentarz oświetlony był tysiącem zniczy. Gdybym miał czas, to zatrzymałbym się i stałbym z otwartą buzią, podziwiając to niezwykłe zjawisko. Miałem teraz do dyspozycji ludzkie oczy. Przez nie świat wygląda zupełnie inaczej. Ładniej. Będąc w ludzkim ciele czuję, widzę, chłonę, wciągając w nozdrza chłodne jesienne powietrze. Nie miałem jednak na to czasu.
Odnalazłem kryjówkę Strzygonia. Wiedziałem, że znajduje się on teraz w grobowcu. Był bowiem dzień. Miałem duże szanse na zrealizowanie swojego planu. Bałem się jednak, że wyczuje on krew pulsującą w moim nowym, kobiecym ciele. Wiedziałem, że wtedy przepadnę... Ostrożnie pochyliłem się nad grobowcem i spróbowałem podnieść płytę nagrobną. Zakląłem w duchu. Zapomniałem, że w ciele, które teraz zasiedlałem, nie ma aż tyle siły, by udźwignąć taki ciężar. Mocowałem się z płytą, myśląc nad innym sposobem jej przesunięcia, gdy za plecami usłyszałem szelest. Odwróciłem się. Za mną stał Strzygoń. Tego nie przewidziałem... Otworzył usta ukazując kły. Jego przerażająca twarz zmarszczona była w szczególnie brzydkim grymasie. Stałem. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że on mnie widzi. Uderzyłem się otwartą dłonią w czoło. Musiało to komicznie wyglądać, jednak w tamtej chwili nie myślałem o tym. Strzygoń się zbliżał. Podchodził do mnie małymi krokami, co chwila szczerząc kły. Na jego szyi kołysał się drewniany, połamany krzyż. Stałem i patrzyłem się jak zahipnotyzowany w ruc