wiosna.
pełna mobilizacja!
ale planimetria to zło. bez względu na to, jak zajebista jest pogoda.
a teraz cz. I
M.
Między meblami leżał gruz, z okien salonu wypadały resztki witraży. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach kurzu, dymu i naftaliny. Nie potrafię znaleźć słow, które potrafiłyby określić to, co czułam, stojąc boso na środku zagraconego pokoju w podniszczonej sukieńczynie, sam na sam z myślami, które katowały mnie masą wspomnień związanych z tym miejscem.
Rozejrzałam się dookoła.
Z szafy stojącej blisko okna wygrzebałam stare, zmoczone deszczem, popielate spodnie. Jako jedna z niewielu rzeczy w całym domu były całe. Zapadał zmierzch, robiło się coraz chłodniej, coraz częściej spoglądałam na zegarek...
W czarnej od sadzy lodówce znalazłam koński pasztet, butelkę wódki i puszkę sardynek. Nie tknęłam niczego.
Chwilę jeszcze kręciłam się po mieszkaniu, potykając się o spopielałe resztki przedmiotów przedstawiających dla mnie niegdyś tak ogromną wartość.
Usłyszałam kroki, w końcu...
Powoli przed moimi oczyma rysował się znajomy obraz człowieka... Człowieka bardzo mi bliskiego, którego ciągle nie było i ciągle na niego czekałam. Teraz, mimo wszechobecnej ciemności - widziałam go bardzo dokładnie. Stał przede mną w rudej ramonesce, uśmiechał się... Miał mokre włosy, a jego przeszklone niebieskie oczy, patrzyły na mnie inaczej niż zwykle.
Czułam go.
Podszedł bliżej. W lewej ręce trzymał szklaną butelkę. Podniósł ją do góry ciągle uważnie mi się przyglądając. Tak dobrze mnie znał... Kiwnęłam potakująco. Jednym haustem wypiłam pół litra mętnej, śmierdzącej cieczy. Chyba na znak niezadowolenia potłukłam to obrzydliwe walcowate naczynie w kolorze ciemnej zieleni. Tanie, matowe, brudne szkło idealnie komponowało się z resztą panującego tam bałaganu.
Od początku nie odezwaliśmy się do siebie ani słowa.
M. widział, że jest mi ciężko, zrobiło mu się mnie żal. Chciał mnie objąć, przytulić, może pocałować. A ja go odepchnęłam w sposób bardzo kategoryczny. I on to zapamiętał...